Ktoś się skradał.
Słyszałam łamiące się gałęzie, kiedy biegł. Schowałam się w jakichś krzakach. W
uszach mi szumiało, a ciało przeszywały fale okropnego bólu. Adrenalina i
instynkt przetrwania hamowały krzyk i łzy. Słyszałam bicie swojego serca. Pot zmieszany
z krwią ciekł stróżkami po twarzy i ciele.
Cisza.
Potem widok
ciemnych oczu z żarem szaleństwa. Błysk ostrza.
Obudziłam
się zlana potem. Przez okno przebijały się pierwsze promienie słońca.
Otrząsnęłam się z szoku i sięgnęłam po zeszyt leżący pod łóżkiem. Szybkimi
ruchami mój sen przelałam na papier. Zobaczyłam, że Aleks patrzy na mnie
przepełnionymi bezwarunkową miłością brązowymi oczami.
- Już dobrze, piesku. To tylko sen. – pocieszałam raczej samą siebie. Zza ściany usłyszałam ciche chrapnięcie. Dominika śpi. Zegarek w telefonie wskazywał ósmą. Wstałam, odsłoniłam okno. Śnieg i początek przerwy świątecznej. Pierwszy leniwy weekend od dłuższego czasu. Studia informatyczne i cotygodniowe spotkania z psychiatrą wykańczają. Zakładam puchate skarpetki, bluzę za dużą o trzy rozmiary i siadam obok Aleksa – dwuletniego owczarka niemieckiego. Zaczynam go głaskać po głowie, a on kładzie mi łeb na kolanach. Uspokajam się.
Dwie
godziny później wpada moja szalona współlokatorka i najlepsza przyjaciółka, studentka
drugiego roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Poznałyśmy się
pierwszego dnia na uczelni i od razu udało nam się złapać kontakt. Kładzie się
obok mnie na łóżku. Czarne włosy spięła w niedbały kok.
-
Mam dobre i złe wieści. – mówi z grobową miną. Aleks zamruczał. – Ciebie też
się to tyczy, drogi panie. – wskazała na niego palcem.
Tik.
Tak. Tik. Tak.
-
Jak mniemam zaraz mnie oświecisz nowościami. – podnoszę wzrok znad książki.
-
Zła jest taka, że opóźni się twój wyjazd do domu, bo idziemy na mecz. I to jest
ta dobra wiadomość.
-
My? – powiedziałam zaskoczona. Przekalkulowałam szybko w myślach o jaki mecz
może chodzić. Reprezentacja odpada, bo jest zima. Zostają mecze ligowe, którymi
dawno przestałam się interesować. – Widząc twoją minę zgaduję, że grają
mężczyźni, ale we Wrocławiu nie ma ligi męskiej. Co knujesz? – uniosłam jedną
brew.
-
Mam dwie akredytacje na mecz w Kędzierzynie. – zaklaskała z radości. – I grają
z Resoviakami. Porobisz trochę zdjęć dla redakcji. Szykuj się. Dzisiaj mecz a jutro
popędzisz do Poznania. Ewentualnie pojutrze. – w jej brązowych oczach iskrzyła
się radość.
-
Nie mówisz poważnie, prawda?
-
Nie wytrzeszczaj gałów tylko się zbieraj. Mecz jest o osiemnastej, więc o
czwartej musimy wyjechać. – poklepała mnie po nodze wstając.
-
Przecież jest dziesiąta… - spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
-
Czas na świąteczne zakupy. – puściła do mnie oczko. – a przy okazji trzeba tego
diabła wymęczyć.
Aleks
zastrzygł uszami. Wiedział, że o nim mowa. Oprócz rodziny, Dominiki i psa nie
utrzymuję kontaktu z osobami, które uważałam za przyjaciół. Zawiodłam się na
nich. Odwrócili się ode mnie, kiedy byli potrzebni. Rehabilitacja trwała rok,
ale się udało. Zdałam maturę z wyróżnieniem i mogłam uciec do miasta, które
fascynowało mnie od lat, którym nie
miałam żadnych wspomnień. Zaczęłam od zera.
Westchnęłam.
Cieszyłam się, że mam Dominikę. Dopełniamy się; ona pali mosty, a ja je na nowo
buduję, ale czasem tworzymy mieszankę wybuchową. Ciągle ubrana w piżamę i za
dużą bluzę doczłapałam się do szafy. Stwierdziłam, że muszę zrobić porządek.
Dominika zapomniała o prezentach, a ja swoje ukrywałam od miesiąca w walizce
podróżnej, którą właśnie wyjęłam i sprawdziłam, czy wszystkie podarunki są
dobrze ukryte. Zaczęłam przeglądać ubrania w szafie. Dziewczyna z wielkiego
lustra, które wisiało na skrzydle drzwi szafy robiła to samo. Przyjrzałam się
jej, jak to robię każdego dnia od dobrych kilkunastu miesięcy. Długie
kasztanowe włosy opadające falami na ramiona dokładnie zakrywały bliznę na
szyi, która nie wyglądała tak koszmarnie, ale wspomnienie okoliczności, w
których ją zdobyłam już takie miłe nie były. W zielonych oczach ciągle płonął
ten sam żar spontaniczności, jednak potrafiłam go kontrolować. Mała blizna nad
prawą brwią przypominała zabawy w dzieciństwie – mogłam się chwalić. Ale były
blizny na moim ciele, których nikomu nie chciałam pokazywać. Nawet sama nie
chciałam ich oglądać. Wzdrygnęłam się. Aleks bacznie mi się przyglądał, leżąc
na łóżku. Wybrałam jasne rurki, zieloną bokserkę i beżowy sweter z czarnym sercem.
Z kuchni docierały zapachy śniadania. Tradycyjnie w soboty śniadanie szykowała
Dominika, czyli jajecznica pomidory i serki wiejskie.
-
Powinnaś spiąć włosy. Lepiej wtedy wyglądasz i przy okazji odsłonisz twarz. –
nawet się nie odwróciła, by mnie
zobaczyć a już wiedziała co powiedzieć. Aleks zaszczekał. – Nawet on się ze mną
zgadza. Zmrużyłam oczy na psa. Ale mieli rację. Pora zacząć żyć na nowo.
-
Tak, tak... – wywróciłam oczami - Uwielbiam twoje sobotnie śniadania, wiesz. – śmieję
się, widząc ją w kuchni.
-
Nie śmiej się tylko mi pomóż. – utrzymanie powagi w naszym wykonaniu trwało
tylko kilka sekund.
-
Nie pójdę z tobą na zakupy. – mówię po śniadaniu. – Świąteczne zakupy zrobiłam
miesiąc temu, a poza tym pójdę wybiegać Aleksa przed wyjazdem.
-
Ty to wszystko załatwiasz przed czasem. Musisz w końcu zaszaleć, kochana. Do
piętnastej się powinnam wyrobić. Akredytacje leżą na moim biurku, jak coś.
Spacery
z Aleksem były jedną z niewielu rzeczy, które działały na mnie kojąco. Zapominałam
o Bożym świecie. Tradycyjnie zrobiliśmy małą przebieżkę do parku, do którego
mieliśmy 10 minut spacerkiem. Potem się bawiliśmy. Głównie rzucałam piłką,
jednak ulubioną zabawą Aleksa była zabawa w berka. Aleks mnie gonił, potem
przewracał i kładł się na mnie, po części zakrywając mnie swoim ciałem.
Dziękowałam w takich chwilach rodzicom, że Aleks ma krótką sierść. Po dwóch
godzinach wróciliśmy do domu. Zadzwoniłam do rodziców, uprzedzając ich o
późniejszym przyjeździe.
Udało
mi się zaliczyć także popołudniową drzemkę. Mając sporo czasu zajrzałam na
stronę redakcji, w której pracuję, sprawdziłam skrzynkę pocztową oraz
Facebooka. Wszędzie trąbią o „pojedynku mistrzów”. Okaże się w Kędzierzynie.
Spakowałam sprzęt fotograficzny, który po części sponsorował partner techniczny
redakcji. Poszłam także po akredytacje do pokoju przyjaciółki. Jej pokój to był
istny chaos twórczy. Dominika miała niesamowity talent plastyczny, który można
było podziwiać na każdej powierzchni ściany. Wróciłam do swojego pokoju. Dwa
duże okna, fioletowe ściany a na nich mnóstwo zdjęć, a także kilka dzieł
Dominiki. Jednak najbardziej byłam dumna z dwóch wielkich regałów zapełnionych
od góry do dołu książkami. Zegar w salonie wskazywał czternastą. Miałam więc
sporo czasu do powrotu przyjaciółki. Zrobiłam sobie gorącą czekoladę i usiadłam
na fotelu, wsłuchując się w powolne tykanie zegara.
Obudził
mnie dźwięk zamykanych drzwi. Aleks leżał przy fotelu nasłuchując. Oczywiście
Dominika wróciła obładowana torbami. Część zaniosła od razu do swojego pokoju,
czyli chowała prezenty, a część zaczęła mi prezentować.
-
Masz to dla ciebie. – powiedziała rzucając w moją stronę małą torebkę. – I
załóż to dzisiaj, już teraz i masz w tym pojechać na mecz.
-Chyba
oszalałaś. Nie założę tego. – wyjęłam z torby białą koszulkę z rękawami 3/4 i
trzema niebieskimi paskami pod dekoltem. Szeroka u góry, by jedno ramię było
odsłonięte, zwężała się na wysokości talii.
-
Może i tak, ale to cała ja. – zaśmiała się, widząc moją minę. – Zuzka czas
zmieniać życie, a grudzień jest dobrą porą, by realizować twój plan, który wisi
na twojej tablicy korkowej w pokoju. Cztery lata to wystarczająco długo. –
przytuliła mnie.
Miała
racje. Od półtora roku realizuję kilka punktów, których jakoś nie mogłam
wcielić w życie.
Ta dam! Happy Halloween :)
piszę, ciągle piszę, a tyle sprawdzianów... najgorsze są momenty między akcjami, bo na nie mam pomysłów co nie miara, tylko gorzej zapełnić luki pomiędzy ;)