niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 15

Dwa tygodnie naprawdę wykorzystaliśmy bardzo produktywnie. Pojechaliśmy na weekend nad jezioro, kupiłam w końcu nowy starter i mogłam rozmawiać do woli z mamą i Dominiką, a także załatwiać mniej pilniejsze sprawy z pracy. Niestety zbliżał się dzień, którego obawiałam się najbardziej, który  jednocześnie napawał mnie radością – wyjazd Maćka do Spały. Dwa dni przed jego wyjazdem do mieszkania zawitał Milicz z psycholog Lulim.

- Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona, kiedy policjanci weszli do salonu.
- Chcielibyśmy, żeby tak było. – powiedział Milicz. – Ale mamy dobre wieści. Udało nam się załatwić sprawę, o której rozmawialiśmy miesiąc temu. – zwrócił się do Maćka. -  Wszystko się udało, ale musi pan porozmawiać z trenerem.
- Czy mogę się dowiedzieć o co chodzi? – miałam dosyć rozmawiania o moim życiu w mojej obecności.
- Jedziesz ze mną do Spały. – powiedział Maciej.
- Słucham?! Zwariowałeś? A co ja niby będę tam robić wśród samych sportowców? – straciłam panowanie nad sobą. Nie takiej reakcji oczekiwał siatkarz.
- Akurat… - wtrącił się Milicz. – To także udało nam się załatwić. Jednocześnie może dostaniesz awans, bo twój szef był tym pomysłem zachwycony.
- Ciągle nie rozumiem…
- Pojedziesz tam jako dziennikarz i, ujmijmy to tak, że będziesz obserwować poczynania sportowców w związku z nadchodzącymi zawodami sportowymi.
- Aha. - Nie ukrywam, że pomysł przypadł mi do gustu. Czekaj, wróć! Jako dziennikarz?  – A, a co z Aleksem? A poza tym nie zajmuję się dziennikarstwem – jestem informatykiem, pamiętacie?
- Za to zdjęcia robisz świetne. – powiedział siatkarz. Zgromiłam go wzrokiem.
- Jakoś dasz radę. Jeśli nie masz go z kim zostawić, to pojedzie z tobą. Teren ośrodka jest wielki, więc będzie mógł sobie trochę pobiegać. – tłumaczy natychmiast Lulim. – O tym również poinformowaliśmy dyrekcję ośrodka.

Godzinę później zostaliśmy sami. Do końca dnia nie odzywałam się do siatkarza, a przynajmniej odpowiadałam krótko i zwięźle na zadawane mi pytania. Późnym wieczorem i jemu cierpliwość się skończyła.

- Zuza możesz, do cholery przestać zachowywać się jak dziecko?! – krzyknął.
- Ja się zachowuję jak dziecko?! To wszyscy dookoła mnie tak traktują! Dopóki tu siedzę w zamknięciu ten psychol łazi bezkarnie po ulicach, być może nawet wie że tu jestem! Czy siedzę w czterech ścianach, czy chodzę po mieście… Nie ma to żadnego znaczenia… Wszyscy chcecie mojego dobra, a wiecie jak ja się czuję? Jak wychodzisz do miasta, jak jeździłeś na treningi… Mam dosyć siedzenia w zamknięciu. A jeśli muszę to mnie skujcie, bo wysiadam…

Maciej podszedł i mocno mnie przytulił.

- Staram się was chronić. Wy, chroniąc mnie narażacie siebie na niebezpieczeństwo.
- Wszystko wróci do normy.  – powiedział spokojnie. - Za parę tygodni lecimy do Włoch na pierwszy mecz, a tam nie będę mógł cię zabrać… - dodał ni stąd ni zowąd.
- Czyli za te parę tygodni odzyskam wolność? – spojrzałam w niebieskie oczy atakującego.
- Tak to postrzegasz? Że cię zniewoliłem?
- Maciej... Przez ostatnie trzy tygodnie przeżyłam najpiękniejsze chwile. – ujęłam jego twarz w swoje drobne dłonie. – I to właśnie przeżyłam je przy tobie… - pocałowałam go.

*

- Zwolnijcie, bo zbliżamy się do punktu postojowego. – usłyszeliśmy przez policyjną krótkofalówkę głos Dąbrowicza. Tego wieczoru, kiedy do mieszkania siatkarza zawitali policjanci mój prześladowca się ujawnił. Śledził policjantów czym zszokował całą ekipę… Siedziałam na tylnym siedzeniu za kierowcą i nerwowo spoglądałam na odbicie Macieja w lusterku wstecznym. Aleks wyczuwał, co się kroi dlatego leżał wtulony w moją rękę. – Zuza, przypomnij plan.

Kiedy wjechaliśmy na stację zauważyłam znajome auta. Wzięłam głęboki oddech…

- No to zaczynamy. – powiedział Maciej po wyłączeniu silnika.
Wysiedliśmy z auta. Teatralnie żegnałam się z siatkarzem. Kątem oka zauważyłam, że na stację wjeżdżają kolejne dwa auta – jeden Dąbrowicza, a drugi… prawdopodobnie Zagórnego. Tak, udało im się ustalić tożsamość porywacza, a przynajmniej zdradzić mi jego dane. Siatkarz i Dąbrowicz wzięli dwie torby do drugiego auta. Poszłam na stację, a za mną nieoderwalnie kroczył Aleks. W kącie, przy drzwiach do toalety, dostrzegłam znajomą sylwetkę.

- Dominika. – szepnęłam i przytuliłam się do przyjaciółki.
- Zuzka… - przyjaciółka miała łzy w oczach, ale szybko się ogarnęła. – Posłuchaj uważnie: wejdziesz przez drzwi dla personelu. Przejdziesz przez schowek i wyjdziesz na zewnątrz. Jest tam ciemno, więc nikt nie powinien cię zobaczyć. Będzie tam czekał na ciebie srebrny samochód. – zaczęła jak profesjonalny policjant. Wręczyła mi kluczyki z logiem Lexusa i torbę. – Masz tu ubrania. Przebierz się i oddaj mi swoje. W bagażniku jest inna torba z rzeczami, które mogą ci się przydać w Spale. – uśmiecha się.

- Dominika uważajcie na siebie.
- Mną się nie przejmuj. Dom twoich rodziców pilnuje chyba z dwudziestu policjantów. Dojedziemy tam za jakieś dwie godziny. Będziemy w kontakcie. – dałam przyjaciółce swoje ubrania i brzęczyk Aleksa. Przytuliłam mocno psa.

- Aleks pojedziesz teraz z Dominiką. Pilnuj jej i moich rodziców. – pocałowałam go w czubek nosa; nałożyłam kaptur na głowę i wyszłam tylnym wyjściem. Auto czekało. Wsiadłam, jak gdyby nigdy nic. Po paru minutach dostrzegłam wyjeżdżające auto Maćka, policjantów, Dominiki i… Zagórny chwycił przynętę. Jechał za Dominiką.

- Zuza…? Zuza? Słyszysz mnie? – usłyszałam głos Maćka. Na siedzeniu pasażera leżała krótkofalówka.
- Słyszę. Wszystko w porządku. – mówiłam prawie przez łzy.
- Doskonale się spisałaś. – wtrącił się Milicz. – Jedź do Spały, a my się już nim zajmiemy. Zuza – gaz do dechy. Bez odbioru.

Odczekałam jeszcze dziesięć minut, włączyłam nawigację i powoli wyjechałam ze stacji benzynowej, by na autostradzie dać gaz do dechy. W ciągu kilku minut dogoniłam znajome auto na warszawskich rejestracjach. Zamrugałam światłami, a Maciej przez ułamek sekundy mrugnął awaryjnymi. Zaczęłam się śmiać.

- Maciej. – powiedziałam do krótkofalówki.
- Słucham? – on też się śmiał.
- Kocham cię…
- Ja ciebie też, Zuzka.

- Jeszcze was słyszmy, gołąbeczki. – odezwała się Dominika. 

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 14

Następne dni ciągnęły się w nieskończoność. Pracowałam ile mogłam, wychodziłam, jeśli musiałam. Zaczęłam powoli się nudzić, ale dzielnie się trzymałam. Aleks cierpiał na tym najbardziej, ale miałam nadzieję, że wkrótce to się zmieni… Maciej wraz z drużyną zakończył sezon jako wicemistrz kraju. Na koniec sezonu odbyła się impreza kończąca sezon Plus Ligi. Dominika miała głowę, kiedy pomagała mi się pakować – na dnie jednej z walizek leżała sukienka wieczorowa z równie seksowną bielizną; typowa mała czarna, do połowy ud z rozciętymi plecami.

- Pięknie wyglądasz. – Maciej podszedł i przytulił mnie od tyłu, całując gołą skórę na karku i kręgosłupie.
- Muszę przyznać, że garnitur do ciebie pasuje. – uśmiechnęłam się, widząc nasze odbicia w lustrze.
- Ale nienawidzę krawatów. – zaczął się męczyć z zawiązaniem go. Pokręciłam głową i pomogłam siatkarzowi z kawałkiem materiału.

Po paru minutach siedzieliśmy w jego aucie i jechaliśmy do jakiejś restauracji. Restauracja okazała się małym zamkiem-hotelem. Zagwizdałam cicho, kiedy u boku Macieja szliśmy do sali, gdzie już kręcili się zawodnicy ze swoimi żonami i parterkami, a pomiędzy nimi lawirowali dzielnie kelnerzy i kelnerki, roznosząc trunki.

- Chłopaki już od dawna chcieli cię poznać. – szepcze mi do ucha Maciej, kiedy przekroczyliśmy próg sali.
- No wreszcie, pan Biernacki zaszczycił nas swoją obecnością… O, i to nie sam. – krzyknął libero trójkolorowych. I w ten oto sposób byłam rozchwytywana na prawo i lewo przez siatkarzy i Maćka. Po małym posiłku orkiestra zaczęła grać i rozpoczęły się tańce. Paweł Zagumny porwał swoją żonę na parkiet aż wszyscy się zdziwili, że tak dobrze potrafi tańczyć. Prawdę powiedziawszy nie sądziłam, że Maciej jest takim dobrym tancerzem.

- Chłopak nie mógł przestać o tobie gadać. -  śmieje się z kolegi Witczak, kiedy Maciej podbijał parkiet z żoną atakującego.
- Tak…? – czekam na rozwinięcie tematu.
- A tak w ogóle, czemu nie pijesz? – drugi atakujący bacznie na mnie patrzy.
- Ktoś musi prowadzić. – popijam sok grejpfrutowy. – Przepraszam na chwilę. – uśmiechnęłam się przepraszająco i wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Po chwili dołączył do mnie Maciej.
- Wracamy? – zapytał.
- A kto poprowadzi? – śmieję się. Wiedziałam, że atakujący nie lubi oddawać swojego auta komuś innemu, a wraz ze swoimi kolegami z drużyny trochę wypił. Po chwili zastanowienia mężczyzna, teatralnym gestem przekazał mi kluczyki do auta. – No to jedziemy.

Kiedy opuszczaliśmy parking niebo rozświetliło się wieloma kolorowymi fajerwerkami, głównie w barwach klubu. Ulice były puste, więc mogłam wcisnąć trochę mocniej pedał gazu. Nim się obejrzeliśmy wchodziliśmy do mieszkania.

- To jak… jeszcze jakieś wino? – pyta mnie siatkarz.
- A chętnie. – rzuciłam moje czarne wysokie szpilki z wielką przyjemnością w kąt. Wypiliśmy dwa kieliszki czerwonego wina przy dźwiękach jednego kanału muzycznego, dużo rozmawiając, a także i milcząc. Poszłam do kuchni odnieść kieliszki i wypić coś bezprocentowego. Aleks leżał na dywanie w salonie i głośno chrapał. Poczułam na sobie wzrok siatkarza.

- Mówiłem ci, że pięknie wyglądasz? – zapytał, kiedy podawałam mu szklankę soku.
- Chyba ze sto razy… - zaśmiałam się. – ile wypiłeś?
- Niewiele. Dwa drinki i dwa kieliszki wina.
- Masz umiar. – kiwnęłam z podziwem głową. Już zaczęłam kierować się do salonu…
- Zuza…. – zaczął. Odwróciłam się. Widziałam, że nie może się powstrzymać. – Mogę? Jeśli będzie coś… Przestanę.

Dziwnie się poczułam w tej chwili. Wszystko zależało ode mnie; rozsądek mówił, by się wycofać, ale serce i ciało było innego zdania. Bez słowa podeszłam do niego i go pocałowałam, jednocześnie dając mu zgodę. Przycisnął mnie do ściany. Poczułam jak się uśmiecha. Dotknął dłońmi moich pleców, powoli zjeżdżając w dół. Zatrzymał się na biodrach. Zrzuciłam z jego ramion marynarkę i zabrałam się za jakże skomplikowany proces rozpinania koszuli. Maciej się nie patyczkował – w mgnieniu oka zdjął ze mnie sukienkę. Teraz mógł zobaczyć moją bliznę na brzuchu… Nie dotknął jej, ale widziałam jak napinają się wszystkie jego mięśnie, zaciska dłonie w pięści, a szczękę w nerwowym rytmie. Skrzyżowałam ręce na piersi i spuściłam głowę. Bez słowa chwycił mnie za dłoń i zaprowadził do sypialni. Zapalił małe światła na stolikach nocnych i zamknął drzwi. Stałam nieruchomo, obserwując siatkarza.

- Maciej… - szepnęłam.
- Mogę? – spojrzał mi w oczy, a potem na bliznę. Kiwnęłam głową i zakryłam twarz dłońmi. – Hej… Nie zrobię ci krzywdy, Zuzia… - powoli wziął moje ręce. – Nie bój się. – uśmiechnął się delikatnie. Uklęknął przede mną i powoli dotknął blizny. Zesztywniałam. Chciałam uciec, ale wiedziałam, że jeśli nie teraz, to możliwe, że więcej taka okazja się nie trafi. Nie chciałam więcej trzymać go na dystans. Maciej powoli opuszkami palców dotykał twardego fragmentu skóry. Mój oddech zaczął się wyrównywać. Cóż nie było tak źle. Poczułam jego usta na mostku pod biustem i wędrował w górę. Chwilę później nasze usta złączyły się w długim namiętnym pocałunku. W ułamku sekundy leżałam na łóżku pod siatkarzem. Nawet nie wiem, kiedy pozbyliśmy się reszty ubrań, a właściwie bielizny. Błądziłam dłońmi po jego plecach, poznając jego ciało, kawałek po kawałku. Każdy milimetr jego umięśnionego ciała; a on sprzeciwiał się mojemu ciału, dotykając moich ud, talii i piersi. Jęknęłam, kiedy przygryzł moją wargę i językiem schodził w dół.

- Maciej… szepnęłam. Po tym nie musiałam już dłużej czekać. Wygięłam się w łuk i głośno wciągnęłam powietrze, kiedy poczułam go w sobie.

*

O świcie leżeliśmy wtuleni w siebie. Kreśliłam delikatnie, palcami na jego torsie małe kółeczka i śmiałam się, kiedy reagował na to gęsią skórką.

- I co będziemy teraz robić? Masz w sumie dwa tygodnie wolności…
- Jakoś to wykorzystam… - znalazł pod kołdrą moje uda. Mruknęłam.
- Skoro tak… - mój oddech przyspieszył. Oplotłam nogami jego biodra. Głośno wypuścił powietrze i się zaśmiał. Znalazłam się pod nim i delikatnie się uśmiechnęłam.

– Kocham cię… - niemal szepnął bezgłośnie. I znów doprowadził mnie do granicy szaleństwa… 

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 13

Poranek i południe minęło nam leniwie, ale i trochę pracowicie. Byliśmy na krótkim spacerze po okolicy, która była naprawdę śliczna: duży park zaraz obok apartamentowca i dwa sklepy. Później Maciej przyniósł nasze, a zwłaszcza moje bagaże z auta, udostępnił kawałek szafy, argumentując że nie wypuści mnie z Kędzierzyna dopóki go nie złapią…

- Ale przecież zaraz pewnie będziesz musiał jechać do Spały na zgrupowanie. Nie możesz mnie tu zamknąć! – zdenerwowałam się, kiedy atakujący szukał torby treningowej.
- To pojedziesz ze mną, nie widzę problemu. – wzrusza ramionami siatkarz.
- A ja widzę. Jak ty to sobie wyobrażasz… - przerwałam, bo Maciej nagle się wyprostował i odwrócił w moim kierunku. – Co…? – zapytałam zaniepokojona.
- Zuza, nie myśl na razie o tym. – oparł swoje czoło o moje. – Proszę cię. – pocałował mnie w czubek głowy i poszedł szykować się na trening. Wzięłam poduszkę i głośno w nią krzyknęłam, a potem policzyłam do dziesięciu. – Bym zapomniał. Milicz prosił byś na razie nie kontaktowała się z nikim, a jeśli już to żebyś zmieniła numer.
- Okej… Mogę skorzystać z twojego telefonu?

Siatkarz bez żadnego sprzeciwu podał mi swojego smartfona. Wykręciłam numer do taty. Przez pierwsze pięć minut zapewniałam, że jestem cała i zdrowa, i bezpieczna – przynajmniej na chwilę obecną. Potem rozmowa zeszła na trochę lżejszy temat.

- Kim jest ten siatkarz? – zapytał tata. Spojrzałam na Maćka, który siedział na kanapie i nad czymś się zastanawiał.
- Jest wspaniałym człowiekiem, tato. Nie musisz się martwić. – teraz to Maciej świdrował mnie wzrokiem. – Polubiłbyś go. – uśmiecham się.
- To z jego telefonu dzwonisz? – pytanie retoryczne. – Cieszę się kochanie, że kogoś znalazłaś.
 - Ja też. Tylko szkoda, że teraz się wszystko pokomplikowało…
- Będzie dobrze. Kocham cię, słoneczko.
- Ja ciebie też. Pozdrów mamę. Zadzwonię później.

Oddałam telefon siatkarzowi, który mocno mnie przytulił. Punktualnie o dwunastej zostałam całkiem sama w wielkim mieszkaniu atakującego Kędzierzyńskiej drużyny. Nie lubiłam zostawać sama w obcym miejscu – byłam tutaj od niecałej doby, a już miałam część szafy dla mnie i półkę w łazience. Zaczęłam się zastanawiać, czy mimo zaistniałej sytuacji to nie dzieje się za szybko… Założyłam nowy adres mailowy i napisałam do Dominiki. Odpisała mi w mgnieniu oka, by sekundę później gadać na Skype.

- Ci kolesie wszędzie za mną jeżdżą. Zaraz do toalety nie będę mogła wejść sama. Horror… A ty jak się trzymasz?
- W tej chwili czuję się jak księżniczka zamknięta w najwyższej wieży, która oczekuje przybycia swojego rycerza w lśniącej zbroi na białym koniu.
- Twój rycerz jeździ matowym audi.
- Wiesz o co mi chodzi. – spuszczam wzrok.
- Wiem, Zuzia. Wiem. Ale jakby nie patrzeć to chłopak wpadł po uszy. Po niecałym roku znajomości…

Kiedy to mówiła uśmiechnęłam się, ale głowę miałam pełną obaw. Nie chciałabym by coś mu się stało i innym moim bliskim. To ryzyko nie dawało mi spokoju. Po rozmowie z przyjaciółką poczułam się trochę lepiej. Powędrowałam do kuchni, podjadłam kanapki, które zostawił Maciej. Zabrałam plecak i poszłam do sypialni. Wyjęłam książkę, za którą zabierałam się od dłuższego czasu. Teraz tego czasu będę mieć aż nadto, więc wygodnie się ułożyłam i pogrążyłam w lekturze. Aleks położył się obok mnie i czuwał. Nim się obejrzałam książka leżała na podłodze, a ja przekręcałam się na drugi bok, głęboko śpiąc. Obudził mnie dopiero mokry Maciej, który objął mnie ramieniem.

- Pada? – zapytałam, kiedy woda wsiąkła w rękaw bluzy.
- Nie, brałem prysznic.- oparł głowę na moim ramieniu.

Mruknęłam coś niezrozumiale pod nosem i otworzyłam oczy. Maciej wpatrywał się we mnie. Uśmiechnęłam się. Chciałam wstać, ale powstrzymała mnie jego ręka, która ciągle obejmowała mnie w talii. Spojrzałam na niego pytająco.

- A ja nie chciałem kupować wielkiego łóżka. – zaśmiał się. – Przy okazji podziękuję Oliwii.
Wywróciłam oczami. – Puść mnie. – zażądałam. Aleks podniósł łeb i zaczął bacznie nas obserwować.
- Nie mam takiego zamiaru, kochanie. Miałaś rację.  – dodał po chwili. - Za dwa tygodnie jadę do Spały…
- To świetnie! – ucieszyłam się, bo to była wielka szansa dla atakującego.
- Nie jestem tego taki pewien, ale mam pomysł. – uśmiechnął się zawadiacko.
- Maciek, co ty kombinujesz?
- Zobaczysz… - pocałował mnie w policzek i wstał. Dopiero teraz zauważyłam, że siatkarz miał na sobie tylko ręcznik przewiązany na biodrach. Zmrużyłam oczy, nie wierząc w to co się dzieje. Gdyby nie pewien aspekt to chyba by mi się takie życie spodobało.


- No i co powiesz na ten temat? – powiedziałam do Aleksa.
__________________________________________________________________________________________
Dziękuje Martynie za reklamę na FB :)
jeśli znacie kogoś kto lubi takie opowiadania to może zechce przeczytać moje wypociny? :)

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 12

W pomieszczeniu panowała ciemność. Minęła dłuższa chwila, kiedy zorientowałam się gdzie jestem, a miniony dzień nie był koszmarem. Był kwadrans po trzeciej. Maciej spał odwrócony do mnie plecami. Po cichu wstałam i telefonem oświetlałam sobie drogę. Usłyszałam stąpanie Aleksa obok. Pogłaskałam psa, który moment później szedł przede mną. Zerknęłam przez ramię na śpiącego sportowca. Jego nagie i umięśnione ramiona miarowo się unosiły. Przynajmniej on miał dobry sen. Zamknęłam drzwi sypialni, żeby czasem go nie obudzić. Znalazłam łazienkę, a raczej łaźnię. Wanna przypominała jacuzzi, a pod prysznicem zmieściłyby się trzy osoby. Przemyłam twarz zimną wodą, by się trochę bardziej rozbudzić i kontynuowałam nocne zwiedzanie. Znalazłam włącznik światła. W mgnieniu oka mogłam bezpiecznie poruszać się po części mieszkania. W korytarzu natknęłam się na nasze plecaki. Ze swojego wyjęłam laptopa i włączyłam go. Rozejrzałam się po pomieszczeniach. Salon połączony z kuchnią i jadalnią. W kuchni znalazłam sok pomarańczowy. Dobrą chwilę mi zajęło znalezienie jakiegoś naczynia. Kiedy w końcu się udało usiadłam na kanapie i przykryłam się kocem leżącym obok.

- Jakoś damy sobie radę, prawda? – szepnęłam do psa, który usiadł obok mnie i położył łeb na kolanach.

Na monitorze wyświetliła się koperta, informująca o nowej wiadomości mailowej. Naprzeciwko mnie znajdowały się wielkie dwie szyby. Z ciekawości wstałam i podeszłam do okien. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Był to balkon. Wzięłam bluzę Maćka wiszącą na jednym z krzeseł, otworzyłam jedno z okien i wyszłam na świeże powietrze. Było rześko, a niebo zaczęło szarzeć. Wzięłam kilka głębszych wdechów i schowałam się w mieszkaniu. Przeszłam obok kominka, na którym stały różne statuetki i medal z Uniwersjady. Uśmiechnęłam się. Moją uwagę przykuły zdjęcia. Ich tu nie mogło zabraknąć. W oczy rzuciło mi się zdjęcie, na którym znajdował się uśmiechnięty siatkarz z blondynką u boku, a na rękach trzymał małe dziecko. Przekręciłam głowę, zastanawiając się, czy wiedziałam wszystko o człowieku, który teraz narażał siebie na niebezpieczeństwo… Czy tylko siebie?

Wyrzuciłam z głowy te myśli, nalałam sobie jeszcze soku pomarańczowego, zgasiłam światła i usiadłam przy komputerze. Odczytałam kilka maili od Dominiki. Napisałam wiadomość do szefa, że mam anginę i przez najbliższe dwa tygodnie nie pokażę się w pracy, ale będę pracować w domu. Nim się obejrzałam utonęłam w ramionach Morfeusza. Kilka godzin później obudził mnie jakiś hałas połączony z warczeniem Aleksa.

- Aleks, nie warcz. Gdzie Zuza? Co się stało? – usłyszałam zdenerwowanego siatkarza. – Zuza!
- Tu jestem. – wychyliłam się zza winkla. – Aleks, zostaw… Głuptasie. A ty ducha zobaczyłeś? – patrzę na siatkarza.
- Boże… nie strasz mnie tak więcej… - podszedł i  mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk, czując ciepło jego nagiego torsu i rozluźniające się powoli mięśnie.
- Raczej bym nie uciekła, nie widzi mi się błądzenie w obcym mieście w środku nocy. – śmieję się.
- Bardzo śmieszne. – patrzy mi w oczy. – Na co masz ochotę? – dwuznaczna propozycja? – Kucharzem dobrym nie jestem, ale tosty i zapiekanki robię podobno świetne.
- Skuszę się. – wzięłam szklankę po soku i poszłam za siatkarzem – półnagim… do kuchni. – Pomóc ci w czymś? – pytam, kiedy Maciej wyciąga produkty z lodówki.
- Nie, dzięki. Rozgość się.
- Już to zrobiłam w nocy. – patrzę na niego uważnie. – Mam całkowicie proste pytanie…
- Słucham…
- Masz dziecko? – siatkarz omal nie upuścił cebuli i keczupu z rąk. Spojrzał na mnie z wytrzeszczonymi oczami. – Bo ci zaraz oczy z orbit wyjdą.
- Skąd takie pytanie w ogóle?
- Proste pytanie prosta odpowiedź. – wzruszam ramionami. -  Widziałam zdjęcie na kominku. Tak czy nie.
Maciej się zaśmiał. No rozumiem, że śmiech to zdrowie, ale…
- Maciek, to nie jest śmieszne! Nie rozumiesz, że teraz narażasz siebie i swoich najbliższych!
- Zuzka… - podchodzi i ujmuje moją twarz w dłonie. – nie mam dziecka, to moja siostrzenica i chrześnica. A ta blondynka to Oliwia, moja siostra. Są bezpieczne, bo mieszkają we Włoszech.
- Masz szczęście. Podwójne… - kamień, a raczej dwa wielkie głazy spadły mi z serca.
- Zazdrośnik… - szepcze. Jego usta były niebezpiecznie blisko moich.
- Nie miałeś czasem robić śniadania… - starałam się zachować normalnie, ale chyba kiepsko mi szło. – a trening…
- Trening po południu, a śniadanie nie zając… - uśmiechnął się i delikatnie mnie pocałował, jakby czekał na moją reakcję. Odwzajemniłam pocałunek i siatkarz nabrał pewności siebie. Wplotłam dłonie w jego włosy, jednocześnie się do niego przybliżając. On jedną dłonią zjeżdżał wzdłuż talii. Moje ciało zesztywniało, kiedy poczułam jego dłoń pod koszulą blisko blizny.
- Maciej… - szepnęłam. – Nie.
- Przepraszam… - spojrzał na mnie.
- To nie twoja wina. – spuściłam głowę. – Co z tym śniadaniem? Głodna jestem. – szybko zmieniłam temat, a siatkarz nie ciągnął dalej tego co się wydarzyło. Uświadomiłam sobie, jak bardzo pragnęłam bliskości drugiego człowieka. Nie chodziło mi o przyjaźń, ale o coś więcej. Spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę krzątającego się po kuchni i uświadomiłam sobie, że chyba się zakochałam…





__________________________________________________________________________________________
Jak po świętach? Ja mam głowę pełną pomysłów i przepełniony brzuszek - całą dietę szlag trafił, ale od nowego roku trzeba się wziąć za siebie, bo zaraz studniówka :)
Będzie zabawa... 

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 11

Szłam za Maćkiem w kierunku krzaków. Okazało się, że to tylko wiewiórki. Głośno wypuściłam powietrze z płuc… Ulżyło mi. Szybko zapomniałam o wiewiórkach, bo Aleks zaczął na mnie szczekać, turlając piłkę w moim kierunku.

- Berek! – krzyknęłam, klepiąc Maćka w plecy i szybko zaczęłam uciekać w kierunku stawu. Aleks nie wiedząc, co się dzieje biegł koło mnie co jakiś czas szczekając. Niestety Maciej dogonił mnie szybciej niż sądziłam. Oboje wylądowaliśmy na trawie, głośno się śmiejąc. W tym ułamku sekundy świat, jakby się zatrzymał. Nie było nic ani nikogo wokół. Byłam tylko ja i on. Zatraciłam się w jego niebieskich oczach. Nasze usta dzieliły milimetry. Zawahałam się tak jak on, ale przy nim czułam się normalnie, czułam że jestem sobą. Jego dłoń dotknęła mojego policzka i skierował ją w dół, na szyję.

- Ach, ci zakochani… - usłyszałam. Oboje odwróciliśmy się. Obok stała starsza para i uśmiechała się w naszym kierunku. Aleks leżał obok bacznie nas obserwując z przechylonym łbem. – Pamiętasz, skarbie… Też kiedyś byliśmy młodzi i tak samo zakochani…
- Jak dla mnie nadal jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie… - powiedział starszy pan i mocno przytulił swoją żonę. Mimowolnie się uśmiechnęłam i powoli wyszłam spod Maćka.
- Wracajmy… - powiedziałam, patrząc w kierunku starszej pary. Zaczęło burczeć mi w brzuchu, więc po drodze weszliśmy do sklepu.
- Umiesz robić gyrosa? – zapytałam, kiedy weszliśmy do mieszkania. Jednak, kiedy zobaczyłam mieszkanie cały dobry humor się ulotnił… Wnętrze wyglądało, jakby przeszło tornado. Wszystko poprzewracane, rzeczy z szuflad wyrzucone. Pobiegłam do swojego pokoju, wybierając numer do Milicza. Odebrał po chwili.
- Co się dzieje?

Po piętnastu minutach po mieszkaniu kręcili się policjanci… Ze swojej super-randki wróciła także Dominika.
- Nie ma żadnych śladów włamania… Widocznie miał klucz. – rozmawiali między sobą policjanci. Milicz siedział naprzeciwko mnie w salonie. Maciej i Dominika siedzieli obok mnie.
- Dobrze by było, gdybyście na razie tutaj nie mieszkały. Macie się gdzie zatrzymać? – pyta Milicz, wyraźnie zdenerwowany i zatroskany. Nie miałam siły myśleć. Byłam zbyt przerażona. Jak się dostał do mieszkania? „Musiał mieć klucz”…
- Ja mogę na kilka dni zostać u Michała… - mówi Dominika patrząc na mnie.
- Zuza? Wracasz do Poznania? – pyta kapitan.
- Nie. Wtedy oni też będą w niebezpieczeństwie. Ale nie mam gdzie…
- Pojedzie ze mną do Kędzierzyna. – wypalił Maciej.
- Nie zgadzam się. – nie mogę jego też w to mieszać.
- Obiecałem i chcę dotrzymać obietnicy. Koniec. Postanowione.
- Porucznik Kasperski i Dąbrowicz pojadą za wami. – powiedział kapitan, mężczyźni od razu zjawili się obok. – Aśka, zadzwoń do Kędzierzyna. Reszta, wie co robić. Sprawdźcie jej nadajnik! Dorwiemy go. – zwrócił się do mnie. – Tym razem nie ma szans. – poklepał mnie po ramieniu i podszedł do policjantów, którzy mieli jechać ze mną do Kędzierzyna.
- Idź się spakować. – powiedział Maciej.
- A Aleks? Nie zostawię go! – zdenerwowałam się. – Zresztą. Oszalałeś. Za dużo osób już jest już zagrożonych i teraz ty…
- Aleks jedzie z nami, a poza tym… - podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie. – nie pozwolę cię skrzywdzić… już postanowione.  
- Chodź. – powiedziała spokojnie Dominika. – Pomogę ci.

Godzinę później byłam spakowana i siedziałam w Audi Macieja. Całe szczęście komputer i aparat był nietknięty. Na moje nieszczęście znalazł mój zeszyt, w którym zapisywałam sny i wyrwał kilka kartek. Musiałam powiedzieć, co dokładnie na nich zapisałam. Udało mi się podsłuchać rozmowę Milicza z Lulim. „Jest wkurzony bardziej niż się tego spodziewaliśmy. Teraz jest zdolny do wszystkiego, skoro w biały dzień włamał się do mieszkania… Może ma to związek z siatkarzem…” Widziałam także, że Maciej rozmawia o czymś z Miliczem. Pożegnałam się z Dominiką.

- Przepraszam. – mówiłam ze łzami w oczach.
- Nie martw się. Będzie dobrze. – przyjaciółka mnie mocno przytula.
- Narażam teraz wszystkich. Ciebie, Michała… Maćka… Rodziców…
- Zuzia… - patrzy mi w oczy. – Przecież skoczylibyśmy za tobą w ogień. Nie pozwolimy cię skrzywdzić, a Maciej tym bardziej. Nie widzisz tego? Wszyscy cię kochamy.

Rozkleiłam się… Nie bałam się o siebie tylko o wszystkich moich bliskich…

Bez słowa wsiadłam do Audi. Jechaliśmy w milczeniu. W lusterku widziałam, że policjanci zachowują spory dystans, ale ani razu nie zniknęli mi z pola widzenia. Powinnam czuć się bezpieczniej, ale w głowie słyszałam słowa psycholog „teraz jest zdolny do wszystkiego…”. Mimo olbrzymiego stresu i wręcz buzującej adrenaliny, zasnęłam. Przebudziłam się, kiedy Maciej położył mnie do łóżka. 

__________________________________________________________________________________________
WESOŁYCH I SPOKOJNYCH ŚWIĄT.
SPEŁNIENIA MARZEŃ - TYCH SIATKARSKICH TEŻ, 
W NADCHODZĄCYM NOWYM  ROKU

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 10

- Miałam osiemnaście lat.  – siedziałam obok Maćka na podłodze ze wzrokiem wbitym w stopy. - Wracałam z meczu z chłopakiem i przyjaciółmi. Mieliśmy iść do niego na maraton filmowy, więc wybraliśmy krótsza drogę. Zadzwoniła mama, oddaliłam się od reszty. Potem trwało to szybko. Uderzył mnie w tył głowy… Potem unikałam ludzi, kontaktu. Aż przyjechałam tutaj i... jakoś wszystko się zaczęło układać, aż do dzisiaj...

Teraz się rozkleiłam. Rozpadłam się na milion kawałków. On nic nie mówił, tylko przytulił mnie i trzymał w swoich silnych ramionach. Nie wiem dlaczego, ale poczułam się lepiej. Jakby wielki kamień spadł mi z serca.
- I co teraz? – zapytał. Wzruszyłam ramionami. – Pokażesz mi ją? – poprosił. – Bliznę. – wyjaśnił, widząc moją minę. Nie zareagowałam. Maciej wstał i pociągnął mnie delikatnie za sobą. – Proszę… - ujął moją twarz w dłonie. Odsunęłam się od niego, kręcąc przecząco głową.

- Maciej… - szepnęłam.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić. – przytulił mnie. Uniósł mi podbródek, zmuszając mnie tym samym, bym spojrzała mu w oczy. – Obiecuję… - złożył na moich ustach delikatny pocałunek. – I nie będę cię do niczego zmuszał. – uśmiechnął się ponownie mnie przytulając.
- Dziękuję. – powiedziałam. Po paru minutach do mieszkania wróciła Dominika z Aleksem. Maciej zgodził się zostać na noc, a ja opowiedziałam przyjaciółce co się stało. Tym sposobem nim się obejrzeliśmy wypiliśmy całą butelkę wina. Nie wiem, kiedy znalazłam się w łóżku. – Zostań… - chwyciłam za rękę atakującego, kiedy ten kierował się do drzwi, i zrobiłam mu miejsce na łóżku, by po chwili móc schować się w jego ramionach.

Kiedy się obudziłam miejsce obok było puste. No, niezupełnie – Aleks rozłożył się w najlepsze obok mnie. Jednak siatkarza nie było, w ogóle jakby tutaj nie nocował, a wczorajszy dzień był tylko kolejnym koszmarem sennym. Przeciągnęłam się i po chwili usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się po pokoju z nadzieją, że może zobaczę ślady dnia wczorajszego. Wszystko było normalne, zwyczajne… Sięgnęłam pod łóżko. Otworzyłam zeszyt na ostatniej zapisanej stronie. Nie miałam koszmarów od tygodnia, a każdego wieczora kładłam się pełna obaw. Pogłaskałam Aleksa po łbie i wyszłam z pokoju. W mieszkaniu panowała cisza…

- Więc opowiedziała ci wszystko? – jednak nie taka cisza. Usłyszałam głos przyjaciółki, dobiegający z kuchni. Zatrzymałam się nasłuchując. – Pokazała ci bliznę na brzuchu?
- Nie, i nie będę jej do niczego zmuszał, a tego sukinsyna zabiję jak dorwę. – odezwał się siatkarz.
- Mówisz jak jej ojciec, ale uwierz, bardziej będziesz jej potrzebny nie będąc za kratkami.
-Taa… Długo się znacie? – i Dominika zaczęła historię naszej przyjaźni. Ciężko mi było powstrzymać śmiech i już chciałam do nich dołączyć, kiedy… - A i ostrzegam cię. Jak spadnie jej choćby włos z głowy to osobiście cię uszkodzę. I mam gdzieś, że jesteś siatkarzem i mogłoby to zniweczyć moją karierę. Kapiszi?
- Zrozumiałem.
- Możecie mnie nie obgadywać? Aż mnie uszy pieką… - wchodzę jak gdyby nigdy nic. Na stole czeka na mnie masa kanapek i gorąca herbata z cytryną i miodem.
- Jeśli chodzi o kanapki, twój Romeo robi je całkiem niezłe. – śmieje się moja współlokatorka, kiedy nalewam sobie herbaty. Miała racje. Ze zwykłych kanapek można zrobić coś naprawdę dobrego.
- Kiedy musisz wracać? – pytam siatkarza.
- Mecz mamy pojutrze, więc najpóźniej jutro rano muszę być w Kędzierzynie. – uśmiecha się.
- No nie wiem, jak ty, przyjaciółko, ale ja mam zamiar produktywnie wykorzystać ten piękny dzień.
- Czyli jak?
- Za chwilę mam całodniową randkę z Miśkiem. – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – A wy, gołąbeczki róbcie, co chcecie.

Dwie minuty później dzwoni domofon i Dominika cała w skowronkach zbiega na dół. Obserwuję ją przez okno w kuchni i  nie mogę się nie uśmiechnąć, widząc ją taką szczęśliwą. Chwilę później przypominam sobie o człowieku, który ciągle siedzi w kuchni. Odwróciłam się w jego stronę. Maciej stał oparty o przeciwległą ścianę i popijał herbatę, obserwując mnie. Uśmiechnęłam się nieśmiało i usiadłam z powrotem przy stole. Siatkarz usiadł obok mnie.

- To jakie plany? – pyta, zabierając mi z talerza kanapkę.
- Złodziej. – śmieję się. On tylko wzrusza ramionami. – Plany… - W tym momencie do kuchni wszedł Aleks. – O właśnie… Na pewno spacer z Aleksem, a później… Nie mam planów.
- No to spacer. – atakujący, ciągle się uśmiecha. Ten jego uśmiech był zaraźliwy… Poklepałam go po ramieniu i poszłam się ubrać. Dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny. Ubrałam szare rurki, zielony, obcisły t-shirt i czarny sweterek. Kiedy ubierałam t-shirt, poczułam na sobie wzrok siatkarza. Stał oparty o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Odwróciłam się tak, by ten nie zobaczył blizny.
- Nie ładnie tak podglądać… - mówię nie patrząc na siatkarza. - Gotowi? – pytam, kiedy zabieram z biurka telefon i klucze. W odpowiedzi słyszę szczeknięcie psa. Śmieję się.
- Lubię, kiedy się śmiejesz. – podchodzi do mnie Maciej, ale zatrzymuje się krok ode mnie.

- Do przytulania jestem przyzwyczajona aż nadto. – mówię nieśmiało i przytulam się do siatkarza. Chwilę później idziemy w kierunku parku. Wzięłam piłkę i frisbee. Kilka razy przechodnie zatrzymywali się koło nas i prosili o autograf Maćka, a nawet o zdjęcie. Siatkarz z grzeczności nie odmówił. Patrząc na niego z boku, jak rozmawia z kibicem jednym czy drugim nie sposób pomyśleć, by mógł zrobić to, co usłyszałam przed śniadaniem. Uśmiechnęłam się, kiedy zapytany o coś, na mnie spojrzał. W końcu spuściłam Aleksa ze smyczy, by mógł się wybiegać, a po chwili rzucałam mu piłkę. Kilkakrotnie Maciej rzucił mu frisbee. Jednak pies trzymał się blisko mnie, mimo obecności innych czworonogów. Zazwyczaj biegł się witać w psi sposób. W pewnym momencie  Aleks zjeżył się, postawił uszy po sobie i patrzył w kierunku, gdzie roślinność rosła bardzo gęsto.

- Aleks! Zostań. – powiedziałam do psa.

__________________________________________________________________________________________
na dobranoc :) 
jubileuszowo dziękuję za obecność Karolinie, Mireli i Agnieszce.
przynajmniej mam dla kogo pisać :)

sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 9

Zgodnie z poleceniem ojca pojechałam na komisariat, gdzie obecnie pracował jego znajomy kapitan, z którym pracował przez kilka lat przed pójściem na emeryturę.
- Witam. – przywitała mnie sekretarka w mundurze.
- Witam, szukam kapitana Milicza. – powiedziałam trochę spokojniej.
- Pani godność.
- Zuzanna Sawicka. Proszę mu przekazać, że to sprawa życia i śmierci.
Kobieta się zaśmiała. – Proszę usiąść. – wskazała na rządek krzeseł. Posłusznie usiadłam, rozglądając się po komisariacie. Teraz, może całkiem niedaleko, może dwa metry od budynku mogło coś się dziać. Jednak tutaj panował względny spokój… Policjanci w mundurach chodzili od biurka do biurka z różnymi papierami w rękach. Coś do siebie nawzajem krzyczeli, rozmawiali przez telefony. Z zadumy wyrwał mnie głos mężczyzny.

- Zuzia? – spojrzałam na człowieka, który wypowiedział moje imię. Rozpoznałam go od razu. Wysoki, wysportowany blondyn po trzydziestce. – Co ty tu robisz? Co się stało?
Wstałam. – Znalazł mnie… - wyszeptałam. Spojrzał na mnie, doskonale wiedząc o co chodzi.
- Kaśka. – powiedział do sekretarki, trzymając mnie za łokieć. – znajdź mi wszystko, dosłownie wszystko na temat sprawy z Poznania sprzed... pięciu lat? – spojrzał na mnie, upewniając się co do daty. – Zeznania, testy, nawet cholerne opisy dotyczące zachowania psów szukających.
- Czerwiec łamane przez sierpień 2009.  – powiedziałam, kiedy sekretarka zaczęła wpisywać datę. Karol Milicz zaprowadził mnie do sali konferencyjnej i kazał czekać. Zawołał kobietę i mężczyznę, a sam gdzieś zadzwonił. Zapewne do mojego ojca. Rozległ się dzwonek mojego telefonu. Na wyświetlaczu pokazał się numer Maćka.
- Proszę odebrać. – powiedziała kobieta, którą zawołał Milicz. Siedziała na końcu stołu razem z drugim mężczyzną. Spojrzałam jeszcze raz na telefon. Odebrałam.
- No witaj, piękna. – mimowolnie się uśmiechnęłam. W tle usłyszałam gwizdy jego kolegów.
- Maciej, nie mogę teraz rozmawiać.
- Co się dzieje? – ton jego głosu diametralnie się zmienił.
- Później oddzwonię. Pa. – rozłączyłam się. Przy okazji wysłałam wiadomość Dominice, że mogę się spóźnić.

Pięć minut później do sali wszedł kapitan Milicz z tabletem.
- Pani Zuzanno. – zaczęła kobieta. – Nazywam się Joanna Lulim. Jestem psychologiem sądowym i specjalizuję się w sprawach kobiet wykorzystywanych na tle seksualnym.
- Wiemy, że to dla ciebie ciężkie, tym bardziej że rozdrapujemy stare rany, ale sama rozumiesz… - wtrącił się Milicz. Przełknęłam głośno ślinę… - To jest mój obecny parter – wskazał na mężczyznę. – Stanisław Dąbrowicz. Można tak powiedzieć, że jesteśmy zespołem, który specjalizuje się sprawach podobnych do twojej. Zajmujemy się także portretami psychologicznymi. Zrozumiałaś?
- Tak. – powiedziałam ledwie słyszalnie.
- To dobrze. – zaczął Dąbrowicz. – Teraz proszę cię o skupienie, bo musisz przypomnieć sobie wszystko od momentu porwania aż do dnia dzisiejszego. Dasz radę?

Pokiwałam twierdząco głową. Przyszłam po pomoc. Liczyłam się ze wszystkimi konsekwencjami. Zaczęłam swoją historię. Milicz co jakiś czas sprawdzał coś na tablecie i pokazywał Dąbrowiczowi, a sierżant Lulim robiła notatki. O dziwo nie płakałam. Nie rozkleiłam się.
- Dobrze. – powiedział w końcu Milicz. – Powiedz nam jeszcze czy w ciągu ostatnich pięciu lat zauważyłaś coś dziwnego, niepokojącego? - Wzruszyłam ramionami. – Spokojnie, pomyśl, może było coś nietypowego… Nie wiem ktoś zaczepił cię na ulicy, powiedział coś dziwnego…
- Było coś takiego… - powiedziałam o trzech sytuacjach z grudnia. Podałam numery rejestracyjne auta, które mnie rzekomo śledziło. – Nie sądzę, by miało to związek…
- Pani Zuzanno. W takich przypadkach wszystko ma znaczenie. – powiedziała pani sierżant.

Po paru minutach mogłam już iść. Ale męczyło mnie jedno pytanie. – Czy byłam jedyna? – zapytałam w końcu. Trójka policjantów popatrzyła na mnie.
- Nie. – odpowiedział z policyjną precyzją Dąbrowicz.  – Ale jako jedyna uciekłaś, a co najważniejsze przeżyłaś. I tak długo czekał, bo aż pięć lat, by znowu się pokazać. Widocznie nie spodobało mu się, że uciekłaś i będzie chciał naprawić swój błąd. Stąd ten list…
- Damy ci ochronę. Ktoś będzie obserwował twoje mieszkanie i dobrze, by było gdybyś nosiła to. – kapitan Milicz wręczył mi kółeczko wielkości paznokcia małego palca. – To nadajnik GPS. Będziemy wiedzieć, gdzie jesteś.
- To będzie lepsze. – pani sierżant dała mi małą zawieszkę charms w kształcie bombki.
- To też nadajnik? – zdziwiłam się.
- Mamy XXI wiek, trzeba dbać o tajnych agentów. – powiedział Dąbrowicz.

Karol Milicz odprowadził mnie do auta. Tłumacząc, że będziemy czekać na jego ruch, sami nic nie mogą na razie zrobić. Mogą tylko sprawdzić tropy, ale dopóki napastnik się nie ujawni jesteśmy w kropce.
Do mieszkania weszłam wykończona psychicznie. Nie miałam ochoty na żadne opijanie mojej magisterki ani jakiekolwiek rozmowy. Niestety wszyscy zaczęli się o mnie martwić. Pięć razy już dzwonili rodzice, a to i tak było mało. W salonie czekali na mnie Maciej z Dominiką. O Aleksie nie wspominając, który leżał w korytarzu.
- No wreszcie. Co tak długo, już chciałam pić sama. – stanęła naprzeciwko mnie przyjaciółka. Przeszłam obok niej, szepcząc, że mnie znalazł. – Zuzia… - chciała mnie przytulić, ale zdążyłam zamknąć się w pokoju. Na Maćka nawet nie spojrzałam. Przebrałam się w dres i przytuliłam do poduszki. Jakiś czas później usłyszałam, że ktoś wyszedł z mieszkania, a po chwili ktoś zapukał do moich drzwi.

- Nie uciekniesz. – do pokoju wszedł Maciej. Udawałam, że śpię, ale on uklęknął obok łóżka i pogładził mnie po policzku. Lubiłam, kiedy to robił, więc odruchowo się uśmiechnęłam. – Wiedziałem, że nie śpisz. Zuzka, dlaczego się przede mną zamykasz? Czego mi nie mówisz? Domyślam się, że to ma związek z blizną, ale…
- Bliznami. – powiedziałam.
- Co?
- Mam jeszcze jedną bliznę. – popatrzyłam mu w oczy. – Wszystko się zaczęło walić, teraz, kiedy myślałam, że uda mi się ułożyć sobie życie…
- Nie ułożysz życia, ukrywając przeszłość…
- To nie takie proste.

- To mnie oświeć. Zuza, błagam. Widzę, że coś jest nie tak. 
________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że nadrobię zaległości rozdziałowe przez najbliższe dwa tyg ;)
przygotowani już  do świąt? 

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 8

Kilka następnych miesięcy wywróciło moje życie do góry nogami. To znaczy ja to zrobiłam. Koszmary nie powracały. Znajomość z Maćkiem kwitła. Kiedy tylko mógł, przyjeżdżał do Wrocławia, a ja zaczęłam śledzić wyniki meczów. Po przegranym meczu robiłam za psychologa, ale wystarczyło, że milczeliśmy przez dłuższą chwilę. Przy nim zapominałam o zmartwieniach, czułam się normalnie, a przede wszystkim bezpiecznie. Nie naciskał na mnie, był cierpliwy. Przy okazji zaczęłam chodzić na siłownię i za namową mojej przyjaciółki zaczęłam biegać, co znacznie poprawiało mi humor. A przy okazji Aleksowi też się przydało trochę ruchu.

Tegoroczna wiosna była ciężka. Kończyłam studia i czekały mnie ostatnie egzaminy, a także praca magisterska. Mój pokój był przypominał istne archiwum. Wszędzie pełno papierów, drukarka chodziła prawie non stop, Aleks co chwilę kichał i warczał, kiedy przedzierał się przez tony papierów do swojego posłania. Z dnia na dzień jednak papierów ubywało. Zbliżał się dzień obrony pracy magisterskiej. Od rana chodziłam cała podminowana.
- O matko, przyda ci się jakiś masaż albo coś. – mówi Dominika, kiedy zbieram się do wyjścia. – Oho, nieźle się wystroiłaś.
- Serio? – wystraszyłam się. - Źle?
- Wyglądasz świetnie. – przytula mnie. – Będzie dobrze, rzucisz ich na kolana.

Spróbowałam się uśmiechnąć, ale nie wyszło. Aleks szturchnął mnie nosem. Poklepałam go po łbie i wyszłam z mieszkania. Na dworze było ciepło i słonecznie. Na niebie od czasu do czasu przetoczył się jakiś bialutki obłoczek. Wsiadłam do swojego białego opla, włożyłam do odtwarzacza składankę swoich ulubionych piosenek, które działały na mnie uspokajająco. Ze spokojem jechałam ulicami Wrocławia. Nim się obejrzałam śpiewałam wraz z wokalistami, a także wystukiwałam rytm palcami na kierownicy. Jednak, kiedy moim oczom ukazał się gmach uniwersytetu zaczęłam liczyć do dziesięciu. Czułam się jak pierwszego dnia w szkole podstawowej, ale jeszcze gorzej się czułam pierwszego dnia w szkole po porwaniu. Weszłam do holu, gdzie na swoją kolej czekało innych studentów. Rozpoznałam dziewczynę z grupy Dominiki. Usiadłam obok niej.
- Mocny stres? – zaczęła, kiedy mnie rozpoznała.
- Trochę. – uśmiechnęłam się. – Ale bywały już gorsze chwile, więc to powinien być pikuś. – Przypomniałam sobie ustną maturę z polskiego. Ona się tylko uśmiechnęła. Siedziałyśmy w milczeniu. Czasami, milcząc rozumie się drugiego człowieka jeszcze bardziej. Po paru minutach wyszedł przewodniczący komisji i wezwał kolejną osobę.

- Pani Sawicka. – powiedział i rozejrzał się po holu. Wstałam. – Zapraszam.
Wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali wykładowej, którą tak doskonale znałam. To właśnie tutaj odbywały się najciekawsze wykłady i najprostsze kolokwia ze wszystkich możliwych. Nie wierzyłam w zbiegi okoliczności, ale możliwe, że to był jakiś znak. Uśmiechnęłam się i podeszłam do komisji.
- Ma pani pięć minut na przygotowanie się. – powiedziała kobieta nie odrywając wzroku od kartek, na których zapewne były moje dane osobowe, a także wszystkie wyniki z egzaminów i laboratoriów. Wyjęłam laptopa, podłączyłam go do rzutnika. Włączyłam prezentację. Raz kozie śmierć; wzięłam głęboki wdech i zaczęłam…

Pół godziny później wsiadałam już do auta. Zadzwoniłam do Dominiki.
- Rodzice wiedzą? – odebrała po dwóch sygnałach.
- Dzwoniłam do nich jak wyszłam w sali.
- No i…? – wręcz usłyszałam, jak wstrzymuje oddech.
- Pięć z plusem! – krzyknęłam, uderzając rękami o kierownicę. Z zestawu głośnomówiącego wydobył się krzyk przyjaciółki.
- No kochana, dzisiaj oblewamy!
Zaśmiałam się. – Dobra pogadamy, jak przyjadę. Zahaczę o market po drodze.
- A, no tak, tak. Zadzwoń do swego Romeo…
- Daj spokój.
- Zuzka cieszę się, że kogoś masz…
- Nie jesteśmy parą!
- Dobra, dobra. Nie zawracam gitary. Do zobaczyska. Buźka.

Wywróciłam oczami. Wykręciłam numer do Macieja. Nie odebrał. Spojrzałam na zegarek; zbliżała się trzynasta, więc zapewne miał popołudniowy trening. Po drodze wjechałam do Tesco zrobić zakupy. Trochę niezdrowej żywności i produkty na sałatkę gyros. Oczywiście pani kasjerka poprosiła mnie o dowód osobisty. Chyba raz czy dwa się nie zdarzyło, bym nie musiała okazywać dowodu. Miałam dwadzieścia dwa lata, za kilka miesięcy skończę dwadzieścia trzy i nadal takie numery. Śmiechu warte. Kiedy wyszłam z marketu rzucił mi się w oczy jakiś srebrny błysk. Starałam się odnaleźć źródło owego błysku, jednak bezskutecznie. Podeszłam do auta i zaczęłam wkładać zakupy do bagażnika. Po zamknięciu drzwi zobaczyłam mężczyznę opartego o czarne, matowe auto rząd dalej. Mężczyzna bawił się dość sporych gabarytów srebrnym nożem i perfidnie puszczał w moim kierunku popularne w szkole podstawowej „zajączki”. Nałożyłam na nos okulary, by móc przypatrzeć się osobnikowi. Wtedy ten przestał i uśmiechał się tylko, jakby zobaczył dawno niewidzianego przyjaciela z lat dzieciństwa. Już miałam wsiadać do opla, kiedy zauważyłam kawałek kartki za wycieraczką. Wzięłam ją do ręki i jeszcze raz spojrzałam na mężczyznę. Skinął głową w moim kierunku, podrzucił ponownie nóż i schował go za pasek. Włosy na karku mi się zjeżyły, a ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Szybko otworzyłam kartkę…
„Stęskniłem się. Zabawa zaczyna się na nowo i tym razem tak szybko nie uciekniesz…”

Zakryłam usta dłonią. Nie. To nie mogło się dziać. Nie teraz. Wsiadłam do auta, zamknęłam się od wewnątrz i wybrałam numer taty, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
- No witam panią magister. – przywitał się ze mną. Szczęśliwy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i ruszyłam z piskiem opon. - Nie szarżuj tak. - pouczył mnie ojciec.

- Tato… - powiedziałam roztrzęsionym głosem. – Znalazł mnie…

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 7

Kiedy Maciej zatrzymał auto przed blokiem, wysiadłam jak poparzona i puściłam się pędem do mieszkania. Zanim weszłam na klatkę schodową usłyszałam już piski Aleksa. Nie mogłam poradzić sobie z zamkiem. Zaczęłam przeklinać.
- Daj, pomogę. – zaproponował, widząc moje zdenerwowanie. Niechętnie oddałam mu klucze po kolejnych paru nieudanych próbach. Otworzył drzwi w ciągu dwóch sekund. Rzuciłam szybkie „dzięki” i pobiegłam na drugie piętro. Zadzwoniłam do drzwi pani Szytalskiej i zajęłam się rozbrajaniem zamków mieszkania.
- Aleks! – zawołałam. Piski w mgnieniu oka ucichły. – Spokój. Już jestem.
- Całe szczęście. – sąsiadka wyszła na korytarz. – Ni z tego ni z owego zaczął potwornie ujadać. Ci z góry już chcieli po policje dzwonić, ale wytłumaczyłam im, że już jedziesz. O, widzę, że nie sama. – popatrzyła na mojego towarzysza.
- Dobry wieczór. – usłyszałam jego głos.
- Jeszcze dżentelmen. Chyba dzisiaj wyłączę aparat słuchowy.
- No wie pani. – odwróciłam się do niej, a Maciej zaczął rechotać. Otworzyłam w końcu drzwi i Aleks skoczył do mnie skamlając ze szczęścia. Zaczęłam go głaskać i tulić. Nagle wyskoczył w kierunku siatkarza. – Aleks! Zostaw.

Lecz moim oczom ukazał się obraz, którego nie widziałam chyba nigdy. Aleks leżał na grzbiecie i domagał się pieszczot. – Przecież… Jak… Ty nie lubisz obcych mężczyzn… - powiedziałam zdziwiona.
- No kochanieńka, skoro tak to ten kawaler musi być przysłowiową igłą w stogu siana, którą tak trudno znaleźć. – powiedziała do mnie na tyle głośno, by połowa mieszkańców nas usłyszała. – Jest pan kawalerem? – wypaliła.
- Taak… - jąknął zbity z pantałyku Maciej.
- No i wszyscy są zadowoleni. – klasnęła w dłonie sąsiadka.
- Dziękuję, pani za wszystko. W sobotę wpadniemy tradycyjnie na kawkę i ciasteczka. – „idź stąd stara babo, idź”… W końcu pani Szytalska postanowiła iść obejrzeć Stachurskiego, a my zostaliśmy na korytarzu. Właśnie…
- Ehm… Nie chcę być niegrzeczna… - zaczęłam. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji i czułam się co najmniej niezręcznie.
- Może zamiast mnie wyganiać po prostu potowarzyszę wam w ostatnich chwilach starego roku. – powiedział Maciej ciągle drapiąc Aleksa. Jestem zazdrosna.
- Nie pozbędę się ciebie tak szybko, co? – zapytałam. Ten pokręcił przecząco głową. – Aleks, do domu. Zobaczymy co nabroiłeś. Nie poznaję cię, po prostu.

Najpierw do mieszkania musiał wejść Maciej, dopiero za nim podreptał Aleks. Powiedziałam siatkarzowi, by się rozgościł, a ja, ciągle ubrana w kurtkę obeszłam mieszkanie. No cóż. Prócz tego, że trzeba będzie kupić psu nowe posłanie to nic nie ucierpiało. Zdjęłam kurtkę i poszłam zrobić herbatę. Maciej poczęstował się sokiem owocowym. Aleks bacznie go obserwował.
- Dlaczego byłaś taka zdziwiona jego zachowaniem? – zapytał, kiedy usiadłam po turecku na fotelu.
- Nienawidzi obcych. Szczególnie mężczyzn. Albo ich gryzie albo warczy i nie pozwala im się zbliżyć. Zresztą tak został nauczony.
- Dlaczego?
- Długa historia.
- Noc też jest długa. – zaśmiał się.
- A ty tak w ogóle co tu robisz? We Wrocławiu?
- Przyjechałem do kuzyna. Co roku spędzamy sylwestra.
- No to masz jeszcze jakieś piętnaście minut na podtrzymanie tradycji.

On tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie.  – W tym roku będzie musiał obejść się smakiem. Dzięki za maila.
- Spoczko. – powiedziałam, skacząc po kanałach.
- Opowiedz coś o sobie. – powiedział po chwili milczenia.
Zaśmiałam się. – Nie bawię się w takie gierki.
- A w jakie się bawisz?
- W żadne. Od lat. – wzruszam ramionami. – Ale ty możesz coś o sobie opowiedzieć.

Siatkarz nie potrzebował więcej zachęty. Opowiedział o sobie chyba wszystko. Gdzie się wychował, kim są jego rodzice, opowiedział o swojej młodszej siostrze i dlaczego akurat siatkówka. Nie mogłam siedzieć w jego towarzystwie cicho.
- Urodziłam się i wychowałam w Poznaniu. Moja mama jest prawnikiem, a tata emerytowanym żołnierzem i teraz robi w policji. Nie mam rodzeństwa. Skończyłam liceum biologiczno-geograficzne i po maturze wyjechałam do Wrocławia na studia, bo w Poznaniu nie mogłam się odnaleźć mimo, że to moje rodzinne miasto.
- Nie powiesz dlaczego? – wiedziałam, że interesuje go skąd mam bliznę. Pokiwałam przecząco głową.
- Dominice nie udało się mnie przekonać do spowiedzi przez pół roku. I nadal nie lubię o tym mówić, więc nie powiem. Przynajmniej nie teraz.
- Rozumiem. Zmieniając temat: robisz naprawdę niezłe zdjęcia. Nie myślałaś, by iść w tym kierunku?
- Nie, złapałam informatycznego bakcyla i dobrze się w tym czuję. Fotografia to tylko dodatek.
- No ale wiesz…
- A co zaproponujesz mi pracę fotografa? – zaśmiałam się.
- Chłopaki by nie mogli się skupić na treningach i grze, gdybyś ciągle się gdzieś kręciła.


Nim się obejrzeliśmy wybiła północ. Zadzwoniła Dominika z życzeniami i informacją, że nie wróci na noc. Aleks był spokojniejszy chyba dzięki obecności siatkarza, który wyszedł z mieszkania koło drugiej. Po raz pierwszy od dawna nie miałam koszmarów w nocy. 
______________________________________________________
dzisiaj mam mega, ale to mega szczęśliwy dzień, więc wrzucam Wam następny rozdział ;) 
bon appetit

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 6

Na dworze panowały egipskie ciemności, kiedy wróciłyśmy do domu. Aleks szalał z radość. Od razu po wniesieniu zakupów zabrałam go na spacer. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, bo cztery godziny mój pupil spędził w ciemnym mieszkaniu, a ja szlajałam się z Dominiką po centrum handlowym.

- Aleks! – krzyknęłam, kiedy ten wystartował w kierunku parku. – Nie obrażaj się, no! – ruszyłam pędem za psem, co chwilę go wołając. Białe ulice oświetlały tylko lampy. Mimo późnej godziny niektórzy mieszkańcy Wrocławia wyszli na spacer. Przy okazji wpadłam na jedną parę, a także jakiegoś wysokiego mężczyznę, który stał na rogu ulicy. Z całym impetem wpadłam na niego.
- Przepraszam. – powiedziałam, poprawiając czapkę. Zagwizdałam na Aleksa, którego już widziałam, biegającego w te i we w tę po parku.
- Ostrożności nigdy za wiele. – odpowiedział mężczyzna, zaciągnął się dymem papierosowym i odszedł. Przekrzywiłam głowę patrząc na jego sylwetkę. Z zamyślenia wyrwało mnie szczekanie psa. Przeszłam na drugą stronę ulicy, skąd dochodziło szczekanie Aleksa. – Chodź tu potworze, jeden! Jak będę chora to będziesz mi rosół przynosił. – rozpoczęłam swój monolog. Rozumiem bieg z rozgrzewką, ale taki start z ciepłego mieszkania mógł mieć przykre konsekwencje. Ale co tam dla mnie choroba. Przespacerowałam się teraz z Aleksem przy nodze wokół zamarzniętego stawku i wróciliśmy do mieszkania. Od razu zaprowadziłam psa do łazienki, gdzie odbył się proces wycierania i czesania, którego Aleks szczerze nie znosił.
- Ale nie na moim łóżku! Zuza! – usłyszałam krzyki Dominiki.
- Co się stało? – wbiegłam do jej pokoju z ubraniami, które właśnie chowałam do szafy. Zobaczyłam Aleksa tarzającego się na łóżku przyjaciółki. Zaśmiałam się.
- No i co cię tak bawi… Ja wiem, że ten pies mnie uwielbia, ale niech się odpinkoli od mojego łóżka.
- Aleks. Noga. – wydałam rozkaz, po czym pies w mgnieniu oka znalazł się koło mojej prawej nogi. Pokręciłam głową, ciągle się śmiejąc. Ręce czasem opadają. Wróciłam do przeglądania swoich ubrań. Od jakiegoś czasu chodziło za mną, by w końcu zrobić porządek z niektórymi rzeczami. Skoro byłam na zakupach (i nie będę ukrywać dość sporo rzeczy kupiłam), żeby nowe rzeczy zmieściły się do szafy, już przeze mnie nie noszone musiałam wyrzucić. Nie sądziłam, że tych ubrań będzie aż tyle. Jutro z samego rana podjadę pod kontener PCK i wrzucę worek.

Następnego dnia Dominika od rana szalała, w związku z sylwestrem. O siedemnastej umówiliśmy się ze znajomymi z redakcji oraz uczelni, że spotkamy się w klubie „Hell&Heaven” niedaleko Odry, a pół godziny przed mieli przyjechać po nas Michał z Sebastianem. Michał był starszym o rok blondynem o ciemnych oczach, poznałyśmy go pierwszego dnia na uniwersytecie, kiedy z Dominiką nie mogłyśmy się połapać, gdzie jest gabinet rektora. Natomiast Sebastiana poznałyśmy właśnie przez Michała, parę dni później, kiedy pewnego słonecznego dnia postanowili się do nas przyłączyć na terenie kampusu, gdzie zażywałyśmy ostatnich letnich promieni słonecznych przed następnymi wykładami. Sebastian był zielonookim brunetem, średniego wzrostu, ale zgrywał macho, bo grał w uniwersyteckiej drużynie piłkarskiej, więc mogłam trenować fotografię sportową a przy okazji prowadziłam stronę internetową drużyny.
Popijałam spokojnie gorącą kawę, kiedy przede mną stanęła Dominika.

- Spodnie czy spódniczka? – zapytała trzymając wymienione części garderoby w rękach. Przyjrzałam się ubraniom.
- Jak powiem, że spodnie to i tak ubierzesz spódniczkę, więc spódniczka. – powiedziałam ze stoickim spokojem. Przyjaciółka pokazała mi język.
- A ty się nie szykujesz? Przecież jest już trzecia.
- Czekam aż wyleziesz z łazienki. – spojrzałam na zegarek, na którym faktycznie widniała już godzina piętnasta.
- Widzę, że pałasz entuzjazmem. – wzruszyłam ramionami, na uwagę przyjaciółki. W ciągu piętnastu minut zdążyłam się umyć i z turbanem na głowie poszłam do pokoju, w którym to siedziała Dominika uśmiechając się. – Wybrałam kreacje. – powiedziała zadowolona wskazując na mój fotel. Podeszłam do kupki ubrań.
- Dzięki ci Panie Boże, że nie każesz mi ubierać sukienki. – zaśmiałam się widząc ubrania, które wczoraj kupiłam w centrum.
- Nie marudź tylko się ubieraj. Włosy zostawiasz rozpuszczone?
- Chyba tak.
- To dobrze. – mrugnęła do mnie i wyszła. Ubrałam granatowe rurki i szary obcisły top na ramiączkach z cekinami na przedzie.  Do tego wzięłam czerwony sweterek. Z butami nie miałam najmniejszego problemu, bo nawet groźby Dominiki nie zmusiłyby mnie do ubrania szpilek, więc wybrałam swoje najwygodniejsze kozaki a’la trampki. Wysuszyłam włosy i fale podkreśliłam lokówką. Aleks bacznie mi się przyglądał. Zakręciłam się wokół własnej osi, na co pies zareagował szczeknięciem. Przytuliłam pupila i wyszłam z pokoju. Nagle przypomniałam sobie bardzo ważną kwestię. Dominika siedziała w salonie i pisała coś na laptopie.
- Dominika mamy problem. – powiedziałam do przyjaciółki siadając koło niej.
- Co się stało?
- Chodzi o Aleksa. Nie próbuję się wykręcić z imprezy. Chodzi o to, że on potwornie boi się fajerwerków. Wiesz doskonale jak reaguje na burze.
- Przez niego musiałam sobie stopery do uszu kupić. No i co w związku z tym.
- Boje się, że sobie coś zrobi o mieszkaniu nie chcę mówić. I chyba będę musiała się wyrwać wcześniej.
- No chyba sobie żartujesz. – spojrzała na mnie, ale nagle ją olśniło. – Ale nic się nie martw, Dominisia zaraz uratuje sytuacje.
Otworzyła drzwi w tym samym momencie, kiedy zabrzmiał dzwonek. Przyszli Michał z Sebastianem.
- Mamy takie coś jak domofon. – powiedziała złośliwie Dominika.
- Też się cieszymy, że was widzimy. – równie złośliwie jej odpowiedział Michał. Kiedy jedno zaczęło być złośliwe, drugie podchwytywało „grę”. Trwało to tylko jakieś piętnaście minut. Dominika wpuściła chłopaków a sama zapukała do drzwi sąsiadki z naprzeciwka.
- Witam, - zaczęła. – przepraszam, że niepokoję, ale moja przyjaciółka strasznie martwi się o swojego psa i mam taką prośbę do pani…

O dziwo pani Szytalska, starsza pani, która piekła pyszne ciasteczka, zgodziła się zajrzeć do Aleksa po północy. Ale musiałam obiecać, że przed pierwszą wrócę. Może to i lepiej…
Punktualnie o siedemnastej weszliśmy do klubu. Od razu znaleźliśmy naszą, wcześniej zarezerwowaną lożę i zaczęła się zabawa. Od dawna przypatrywałam się duetowi Michał – Dominika, bo widziałam, że coś między nimi iskrzy. Przyjaciółka nie chciała się do tego przyznać, ale to było widać na kilometr. Teraz byli królami parkietu. Idealnie ze sobą współgrali. Oczywiście wcześniej przez całą drogę rzucali złośliwościami, a teraz byli najlepszymi przyjaciółmi. Powoli każdy ze znajomych wkraczał na parkiet mniej lub bardziej pewny siebie, ale założę się, że do północy już nie będzie żadnych barier. Wypiłam dwa kieliszki wódki i poszłam z Sebastianem zatańczyć. Mimo wygodnych butów – na dodatek można było je pomylić ze zwykłymi trampkami, strasznie bolały mnie nogi. Usiałam na fotelu i wypiłam duszkiem sok, który przyniósł kelner. Koło mnie siedziała Renata, koleżanka z redakcji. Pochłonęła nas rozmowa o planach na nowy rok, o mistrzostwach świata w siatkówkę oraz rodzinie. Renata była niską i trochę puszystą blondynką, dwa lata starszą ode mnie. Niestety po urodzeniu synka, nie udało jej się wrócić do poprzedniej wagi, ale z miesiąca na miesiąc było widać, że dieta pomaga.

O godzinie 23.20 zadzwonił mój telefon. To pani Szytalska.

- Prosiła pani o telefon, gdyby coś się działo. – zaczęła sąsiadka. – Niestety Aleks zaczął się strasznie denerwować. Skomle, szczeka i wręcz rzuca się na drzwi. – mówi zdenerwowana.
- Dobrze, zaraz będę. Dziękuję bardzo pani za telefon. Już jadę. – zdenerwowałam się. Przeczuwałam, że może być źle. Dominika z Michałem gdzieś zniknęli mi w tłumie, więc powiedziałam tym, którym mogłam, że musze wracać. Wzięłam swoją kurtkę i szczelnie opatuliłam się szalem i czapką z tzw. Misiem. Do postoju taksówek miałam jakieś dwieście metrów.

Szłam szybko, spoglądając co jakiś czas na zegarek. Po paru minutach usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam zakapturzoną postać. Sylwetka tej osoby wyglądała znajomo. Przyspieszyłam. Widziałam już światła krzyżówki, przy której stały taksówki, kiedy poczułam szarpnięcie. Ktoś złapał mnie za łokieć i wzmocnił uścisk. Krzyknęłam przestraszona. Spojrzałam w oczy zakapturzonej postaci.
- Cześć. – powiedział napastnik. – Jak leci? Czemu nie na imprezce? - Rozdziawiłam buzię ze zdziwienia i przerażenia. Jak on mógł tak bezczelnie mnie zaczepić i rozpocząć rozmowę jak, byśmy byli dobrymi znajomymi od lat. Wyrwałam się i pobiegłam ile sił w nogach w kierunku skrzyżowania. Usłyszałam jego śmiech. Nie zatrzymując się wbiegłam na skrzyżowanie prosto pod koła czarnego auta. Kierowca zahamował z piskiem opon. Zahaczyłam o prawe lusterko. Upadłam na chodnik. Próbowałam wstać, ale byłam zbyt roztrzęsiona. Kierowca czarnego auta w mgnieniu oka znalazł się koło mnie.
- Jezu, nic się pani nie stało? Halo… - pomógł mi wstać. - Coś panią boli.
Podniosłam głowę i nie wiedziałam, czy się cieszyć czy rozpaczać. Kierowcą okazał się Maciek.
- Do domu… - wyszeptałam przerażona oglądając się w kierunku uliczki. Zakapturzona postać stała w cieniu, ale wiedziałam, że bacznie mnie obserwuje. Maciej podążył za moim wzrokiem. – Zrobił ci coś? – zapytał nie odrywając wzroku od postaci. Mężczyzna odszedł. Siatkarz skierował wzrok na mnie.
- Nie nic mi nie jest. – spuściłam wzrok.
- Podwieźć cię? – jednak nie brzmiało to, jak pytanie. Zaprowadził mnie do auta i otworzył drzwi. – Tylko musisz mi podać adres… - spojrzał na mnie, kiedy usiadł za kierownicą.
- Parkowa 13. – wyszeptałam patrząc ciągle na uliczkę.