czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 7

Kiedy Maciej zatrzymał auto przed blokiem, wysiadłam jak poparzona i puściłam się pędem do mieszkania. Zanim weszłam na klatkę schodową usłyszałam już piski Aleksa. Nie mogłam poradzić sobie z zamkiem. Zaczęłam przeklinać.
- Daj, pomogę. – zaproponował, widząc moje zdenerwowanie. Niechętnie oddałam mu klucze po kolejnych paru nieudanych próbach. Otworzył drzwi w ciągu dwóch sekund. Rzuciłam szybkie „dzięki” i pobiegłam na drugie piętro. Zadzwoniłam do drzwi pani Szytalskiej i zajęłam się rozbrajaniem zamków mieszkania.
- Aleks! – zawołałam. Piski w mgnieniu oka ucichły. – Spokój. Już jestem.
- Całe szczęście. – sąsiadka wyszła na korytarz. – Ni z tego ni z owego zaczął potwornie ujadać. Ci z góry już chcieli po policje dzwonić, ale wytłumaczyłam im, że już jedziesz. O, widzę, że nie sama. – popatrzyła na mojego towarzysza.
- Dobry wieczór. – usłyszałam jego głos.
- Jeszcze dżentelmen. Chyba dzisiaj wyłączę aparat słuchowy.
- No wie pani. – odwróciłam się do niej, a Maciej zaczął rechotać. Otworzyłam w końcu drzwi i Aleks skoczył do mnie skamlając ze szczęścia. Zaczęłam go głaskać i tulić. Nagle wyskoczył w kierunku siatkarza. – Aleks! Zostaw.

Lecz moim oczom ukazał się obraz, którego nie widziałam chyba nigdy. Aleks leżał na grzbiecie i domagał się pieszczot. – Przecież… Jak… Ty nie lubisz obcych mężczyzn… - powiedziałam zdziwiona.
- No kochanieńka, skoro tak to ten kawaler musi być przysłowiową igłą w stogu siana, którą tak trudno znaleźć. – powiedziała do mnie na tyle głośno, by połowa mieszkańców nas usłyszała. – Jest pan kawalerem? – wypaliła.
- Taak… - jąknął zbity z pantałyku Maciej.
- No i wszyscy są zadowoleni. – klasnęła w dłonie sąsiadka.
- Dziękuję, pani za wszystko. W sobotę wpadniemy tradycyjnie na kawkę i ciasteczka. – „idź stąd stara babo, idź”… W końcu pani Szytalska postanowiła iść obejrzeć Stachurskiego, a my zostaliśmy na korytarzu. Właśnie…
- Ehm… Nie chcę być niegrzeczna… - zaczęłam. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji i czułam się co najmniej niezręcznie.
- Może zamiast mnie wyganiać po prostu potowarzyszę wam w ostatnich chwilach starego roku. – powiedział Maciej ciągle drapiąc Aleksa. Jestem zazdrosna.
- Nie pozbędę się ciebie tak szybko, co? – zapytałam. Ten pokręcił przecząco głową. – Aleks, do domu. Zobaczymy co nabroiłeś. Nie poznaję cię, po prostu.

Najpierw do mieszkania musiał wejść Maciej, dopiero za nim podreptał Aleks. Powiedziałam siatkarzowi, by się rozgościł, a ja, ciągle ubrana w kurtkę obeszłam mieszkanie. No cóż. Prócz tego, że trzeba będzie kupić psu nowe posłanie to nic nie ucierpiało. Zdjęłam kurtkę i poszłam zrobić herbatę. Maciej poczęstował się sokiem owocowym. Aleks bacznie go obserwował.
- Dlaczego byłaś taka zdziwiona jego zachowaniem? – zapytał, kiedy usiadłam po turecku na fotelu.
- Nienawidzi obcych. Szczególnie mężczyzn. Albo ich gryzie albo warczy i nie pozwala im się zbliżyć. Zresztą tak został nauczony.
- Dlaczego?
- Długa historia.
- Noc też jest długa. – zaśmiał się.
- A ty tak w ogóle co tu robisz? We Wrocławiu?
- Przyjechałem do kuzyna. Co roku spędzamy sylwestra.
- No to masz jeszcze jakieś piętnaście minut na podtrzymanie tradycji.

On tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie.  – W tym roku będzie musiał obejść się smakiem. Dzięki za maila.
- Spoczko. – powiedziałam, skacząc po kanałach.
- Opowiedz coś o sobie. – powiedział po chwili milczenia.
Zaśmiałam się. – Nie bawię się w takie gierki.
- A w jakie się bawisz?
- W żadne. Od lat. – wzruszam ramionami. – Ale ty możesz coś o sobie opowiedzieć.

Siatkarz nie potrzebował więcej zachęty. Opowiedział o sobie chyba wszystko. Gdzie się wychował, kim są jego rodzice, opowiedział o swojej młodszej siostrze i dlaczego akurat siatkówka. Nie mogłam siedzieć w jego towarzystwie cicho.
- Urodziłam się i wychowałam w Poznaniu. Moja mama jest prawnikiem, a tata emerytowanym żołnierzem i teraz robi w policji. Nie mam rodzeństwa. Skończyłam liceum biologiczno-geograficzne i po maturze wyjechałam do Wrocławia na studia, bo w Poznaniu nie mogłam się odnaleźć mimo, że to moje rodzinne miasto.
- Nie powiesz dlaczego? – wiedziałam, że interesuje go skąd mam bliznę. Pokiwałam przecząco głową.
- Dominice nie udało się mnie przekonać do spowiedzi przez pół roku. I nadal nie lubię o tym mówić, więc nie powiem. Przynajmniej nie teraz.
- Rozumiem. Zmieniając temat: robisz naprawdę niezłe zdjęcia. Nie myślałaś, by iść w tym kierunku?
- Nie, złapałam informatycznego bakcyla i dobrze się w tym czuję. Fotografia to tylko dodatek.
- No ale wiesz…
- A co zaproponujesz mi pracę fotografa? – zaśmiałam się.
- Chłopaki by nie mogli się skupić na treningach i grze, gdybyś ciągle się gdzieś kręciła.


Nim się obejrzeliśmy wybiła północ. Zadzwoniła Dominika z życzeniami i informacją, że nie wróci na noc. Aleks był spokojniejszy chyba dzięki obecności siatkarza, który wyszedł z mieszkania koło drugiej. Po raz pierwszy od dawna nie miałam koszmarów w nocy. 
______________________________________________________
dzisiaj mam mega, ale to mega szczęśliwy dzień, więc wrzucam Wam następny rozdział ;) 
bon appetit

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 6

Na dworze panowały egipskie ciemności, kiedy wróciłyśmy do domu. Aleks szalał z radość. Od razu po wniesieniu zakupów zabrałam go na spacer. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, bo cztery godziny mój pupil spędził w ciemnym mieszkaniu, a ja szlajałam się z Dominiką po centrum handlowym.

- Aleks! – krzyknęłam, kiedy ten wystartował w kierunku parku. – Nie obrażaj się, no! – ruszyłam pędem za psem, co chwilę go wołając. Białe ulice oświetlały tylko lampy. Mimo późnej godziny niektórzy mieszkańcy Wrocławia wyszli na spacer. Przy okazji wpadłam na jedną parę, a także jakiegoś wysokiego mężczyznę, który stał na rogu ulicy. Z całym impetem wpadłam na niego.
- Przepraszam. – powiedziałam, poprawiając czapkę. Zagwizdałam na Aleksa, którego już widziałam, biegającego w te i we w tę po parku.
- Ostrożności nigdy za wiele. – odpowiedział mężczyzna, zaciągnął się dymem papierosowym i odszedł. Przekrzywiłam głowę patrząc na jego sylwetkę. Z zamyślenia wyrwało mnie szczekanie psa. Przeszłam na drugą stronę ulicy, skąd dochodziło szczekanie Aleksa. – Chodź tu potworze, jeden! Jak będę chora to będziesz mi rosół przynosił. – rozpoczęłam swój monolog. Rozumiem bieg z rozgrzewką, ale taki start z ciepłego mieszkania mógł mieć przykre konsekwencje. Ale co tam dla mnie choroba. Przespacerowałam się teraz z Aleksem przy nodze wokół zamarzniętego stawku i wróciliśmy do mieszkania. Od razu zaprowadziłam psa do łazienki, gdzie odbył się proces wycierania i czesania, którego Aleks szczerze nie znosił.
- Ale nie na moim łóżku! Zuza! – usłyszałam krzyki Dominiki.
- Co się stało? – wbiegłam do jej pokoju z ubraniami, które właśnie chowałam do szafy. Zobaczyłam Aleksa tarzającego się na łóżku przyjaciółki. Zaśmiałam się.
- No i co cię tak bawi… Ja wiem, że ten pies mnie uwielbia, ale niech się odpinkoli od mojego łóżka.
- Aleks. Noga. – wydałam rozkaz, po czym pies w mgnieniu oka znalazł się koło mojej prawej nogi. Pokręciłam głową, ciągle się śmiejąc. Ręce czasem opadają. Wróciłam do przeglądania swoich ubrań. Od jakiegoś czasu chodziło za mną, by w końcu zrobić porządek z niektórymi rzeczami. Skoro byłam na zakupach (i nie będę ukrywać dość sporo rzeczy kupiłam), żeby nowe rzeczy zmieściły się do szafy, już przeze mnie nie noszone musiałam wyrzucić. Nie sądziłam, że tych ubrań będzie aż tyle. Jutro z samego rana podjadę pod kontener PCK i wrzucę worek.

Następnego dnia Dominika od rana szalała, w związku z sylwestrem. O siedemnastej umówiliśmy się ze znajomymi z redakcji oraz uczelni, że spotkamy się w klubie „Hell&Heaven” niedaleko Odry, a pół godziny przed mieli przyjechać po nas Michał z Sebastianem. Michał był starszym o rok blondynem o ciemnych oczach, poznałyśmy go pierwszego dnia na uniwersytecie, kiedy z Dominiką nie mogłyśmy się połapać, gdzie jest gabinet rektora. Natomiast Sebastiana poznałyśmy właśnie przez Michała, parę dni później, kiedy pewnego słonecznego dnia postanowili się do nas przyłączyć na terenie kampusu, gdzie zażywałyśmy ostatnich letnich promieni słonecznych przed następnymi wykładami. Sebastian był zielonookim brunetem, średniego wzrostu, ale zgrywał macho, bo grał w uniwersyteckiej drużynie piłkarskiej, więc mogłam trenować fotografię sportową a przy okazji prowadziłam stronę internetową drużyny.
Popijałam spokojnie gorącą kawę, kiedy przede mną stanęła Dominika.

- Spodnie czy spódniczka? – zapytała trzymając wymienione części garderoby w rękach. Przyjrzałam się ubraniom.
- Jak powiem, że spodnie to i tak ubierzesz spódniczkę, więc spódniczka. – powiedziałam ze stoickim spokojem. Przyjaciółka pokazała mi język.
- A ty się nie szykujesz? Przecież jest już trzecia.
- Czekam aż wyleziesz z łazienki. – spojrzałam na zegarek, na którym faktycznie widniała już godzina piętnasta.
- Widzę, że pałasz entuzjazmem. – wzruszyłam ramionami, na uwagę przyjaciółki. W ciągu piętnastu minut zdążyłam się umyć i z turbanem na głowie poszłam do pokoju, w którym to siedziała Dominika uśmiechając się. – Wybrałam kreacje. – powiedziała zadowolona wskazując na mój fotel. Podeszłam do kupki ubrań.
- Dzięki ci Panie Boże, że nie każesz mi ubierać sukienki. – zaśmiałam się widząc ubrania, które wczoraj kupiłam w centrum.
- Nie marudź tylko się ubieraj. Włosy zostawiasz rozpuszczone?
- Chyba tak.
- To dobrze. – mrugnęła do mnie i wyszła. Ubrałam granatowe rurki i szary obcisły top na ramiączkach z cekinami na przedzie.  Do tego wzięłam czerwony sweterek. Z butami nie miałam najmniejszego problemu, bo nawet groźby Dominiki nie zmusiłyby mnie do ubrania szpilek, więc wybrałam swoje najwygodniejsze kozaki a’la trampki. Wysuszyłam włosy i fale podkreśliłam lokówką. Aleks bacznie mi się przyglądał. Zakręciłam się wokół własnej osi, na co pies zareagował szczeknięciem. Przytuliłam pupila i wyszłam z pokoju. Nagle przypomniałam sobie bardzo ważną kwestię. Dominika siedziała w salonie i pisała coś na laptopie.
- Dominika mamy problem. – powiedziałam do przyjaciółki siadając koło niej.
- Co się stało?
- Chodzi o Aleksa. Nie próbuję się wykręcić z imprezy. Chodzi o to, że on potwornie boi się fajerwerków. Wiesz doskonale jak reaguje na burze.
- Przez niego musiałam sobie stopery do uszu kupić. No i co w związku z tym.
- Boje się, że sobie coś zrobi o mieszkaniu nie chcę mówić. I chyba będę musiała się wyrwać wcześniej.
- No chyba sobie żartujesz. – spojrzała na mnie, ale nagle ją olśniło. – Ale nic się nie martw, Dominisia zaraz uratuje sytuacje.
Otworzyła drzwi w tym samym momencie, kiedy zabrzmiał dzwonek. Przyszli Michał z Sebastianem.
- Mamy takie coś jak domofon. – powiedziała złośliwie Dominika.
- Też się cieszymy, że was widzimy. – równie złośliwie jej odpowiedział Michał. Kiedy jedno zaczęło być złośliwe, drugie podchwytywało „grę”. Trwało to tylko jakieś piętnaście minut. Dominika wpuściła chłopaków a sama zapukała do drzwi sąsiadki z naprzeciwka.
- Witam, - zaczęła. – przepraszam, że niepokoję, ale moja przyjaciółka strasznie martwi się o swojego psa i mam taką prośbę do pani…

O dziwo pani Szytalska, starsza pani, która piekła pyszne ciasteczka, zgodziła się zajrzeć do Aleksa po północy. Ale musiałam obiecać, że przed pierwszą wrócę. Może to i lepiej…
Punktualnie o siedemnastej weszliśmy do klubu. Od razu znaleźliśmy naszą, wcześniej zarezerwowaną lożę i zaczęła się zabawa. Od dawna przypatrywałam się duetowi Michał – Dominika, bo widziałam, że coś między nimi iskrzy. Przyjaciółka nie chciała się do tego przyznać, ale to było widać na kilometr. Teraz byli królami parkietu. Idealnie ze sobą współgrali. Oczywiście wcześniej przez całą drogę rzucali złośliwościami, a teraz byli najlepszymi przyjaciółmi. Powoli każdy ze znajomych wkraczał na parkiet mniej lub bardziej pewny siebie, ale założę się, że do północy już nie będzie żadnych barier. Wypiłam dwa kieliszki wódki i poszłam z Sebastianem zatańczyć. Mimo wygodnych butów – na dodatek można było je pomylić ze zwykłymi trampkami, strasznie bolały mnie nogi. Usiałam na fotelu i wypiłam duszkiem sok, który przyniósł kelner. Koło mnie siedziała Renata, koleżanka z redakcji. Pochłonęła nas rozmowa o planach na nowy rok, o mistrzostwach świata w siatkówkę oraz rodzinie. Renata była niską i trochę puszystą blondynką, dwa lata starszą ode mnie. Niestety po urodzeniu synka, nie udało jej się wrócić do poprzedniej wagi, ale z miesiąca na miesiąc było widać, że dieta pomaga.

O godzinie 23.20 zadzwonił mój telefon. To pani Szytalska.

- Prosiła pani o telefon, gdyby coś się działo. – zaczęła sąsiadka. – Niestety Aleks zaczął się strasznie denerwować. Skomle, szczeka i wręcz rzuca się na drzwi. – mówi zdenerwowana.
- Dobrze, zaraz będę. Dziękuję bardzo pani za telefon. Już jadę. – zdenerwowałam się. Przeczuwałam, że może być źle. Dominika z Michałem gdzieś zniknęli mi w tłumie, więc powiedziałam tym, którym mogłam, że musze wracać. Wzięłam swoją kurtkę i szczelnie opatuliłam się szalem i czapką z tzw. Misiem. Do postoju taksówek miałam jakieś dwieście metrów.

Szłam szybko, spoglądając co jakiś czas na zegarek. Po paru minutach usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam zakapturzoną postać. Sylwetka tej osoby wyglądała znajomo. Przyspieszyłam. Widziałam już światła krzyżówki, przy której stały taksówki, kiedy poczułam szarpnięcie. Ktoś złapał mnie za łokieć i wzmocnił uścisk. Krzyknęłam przestraszona. Spojrzałam w oczy zakapturzonej postaci.
- Cześć. – powiedział napastnik. – Jak leci? Czemu nie na imprezce? - Rozdziawiłam buzię ze zdziwienia i przerażenia. Jak on mógł tak bezczelnie mnie zaczepić i rozpocząć rozmowę jak, byśmy byli dobrymi znajomymi od lat. Wyrwałam się i pobiegłam ile sił w nogach w kierunku skrzyżowania. Usłyszałam jego śmiech. Nie zatrzymując się wbiegłam na skrzyżowanie prosto pod koła czarnego auta. Kierowca zahamował z piskiem opon. Zahaczyłam o prawe lusterko. Upadłam na chodnik. Próbowałam wstać, ale byłam zbyt roztrzęsiona. Kierowca czarnego auta w mgnieniu oka znalazł się koło mnie.
- Jezu, nic się pani nie stało? Halo… - pomógł mi wstać. - Coś panią boli.
Podniosłam głowę i nie wiedziałam, czy się cieszyć czy rozpaczać. Kierowcą okazał się Maciek.
- Do domu… - wyszeptałam przerażona oglądając się w kierunku uliczki. Zakapturzona postać stała w cieniu, ale wiedziałam, że bacznie mnie obserwuje. Maciej podążył za moim wzrokiem. – Zrobił ci coś? – zapytał nie odrywając wzroku od postaci. Mężczyzna odszedł. Siatkarz skierował wzrok na mnie.
- Nie nic mi nie jest. – spuściłam wzrok.
- Podwieźć cię? – jednak nie brzmiało to, jak pytanie. Zaprowadził mnie do auta i otworzył drzwi. – Tylko musisz mi podać adres… - spojrzał na mnie, kiedy usiadł za kierownicą.
- Parkowa 13. – wyszeptałam patrząc ciągle na uliczkę.


piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 5

Nawet nie pamiętam, jak znalazłam się w łóżku ani kiedy zasnęłam. Jednak kiedy się obudziłam było już jasno, w mieszkaniu panowała cisza. Dominika zapewne jeszcze spała, a Aleks leżał na dywanie przy łóżku. Wygramoliłam się z łóżka. Zegar w kuchni wskazywał godzinę dwunastą. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, bo czasem zdarzało nam się spać i do czternastej. Wstawiłam wodę na herbatę i zajęłam się robieniem śniadania. Po paru minutach dołączyła do mnie przyjaciółka.

- Tak bardzo mi się nic nie chce. –mówi, siadając przy stole.
- Ja jeszcze muszę przynieść rzeczy z auta.- uśmiecham się. Na śniadanie przyrządziłam moją rodzinną kiełbaskę w pomidorach.
- Uwielbiam to danie. – Dominice aż się uszy trzęsły, kiedy jadła. Zaśmiałam się i zabrałam się za swoją porcję. Popołudnie zleciało nam niemiłosiernie szybko na wnoszeniu wszystkich słoiczków, pudełek wszelkich rozmiarów i bagaży do mieszkania. Nim się obejrzałyśmy wcinałyśmy rybę po grecku w salonie przed telewizorem.
- To jak robimy z sylwestrem? – pytam.
- Nie wiem w sumie. – Dominika skacze po kanałach. – Michał coś wspominał o tych klubach, ale sama nie jestem przekonana. Teraz patrząc na naszą kuchnię wolałabym zrobić sylwestra w domu, bo jak szybko się tego nie zje to połowa wyląduje w koszu.
- Zawsze można zabrać coś do pracy.
- Czyżbyś chciała iść do klubu na imprezę? – pyta podejrzliwie przyjaciółka. Uśmiecham się. – Toż to jakaś nowość.
- Czas zmieniać życie. – wzruszam po prostu ramionami.
- No wreszcie! Jedziesz jutro do redakcji? – zapytała.
- No muszę. Marcin coś ode mnie chce. Denerwuje mnie ten człowiek. A przy okazji zobaczę czy nie ma jakiegoś nowego projektu do zrobienia u chłopaków.
- Nie tylko ciebie szefuncio denerwuje. Nie wiem, czy jest  w redakcji osoba, która go lubi. – zaśmiała się.
- Chyba nie muszę ci przypominać jego sekretarki.
- O, matko! Ona się do wszystkich klei, a już nie mówię o sportowcach. Boże. – wybuchłam śmiechem. 

Justyna była bardzo specyficzną osobą – nie zważała na to, czy dany mężczyzna jest żonaty, stary czy po prostu zajęty. Z każdym flirtowała, że aż opływała w tej słodkości. Nikt nie wiedział, dlaczego Marcin ją przyjął na posadę sekretarki, ale między kobietami różne plotki chodziły.
- Dobra zmiana tematu: jutro jak jeszcze zahaczę o centrum handlowe.
- Stop! Jak centrum handlowe to możesz mnie zgarnąć, bo… tak. – zaśmiała się brunetka, nie mogąc znaleźć dobrego powodu.
- No to dobra, a ty jedziesz do redakcji? – przyjaciółka kiwa twierdząco głową. – No to pojedziemy razem.
W redakcji byłyśmy o dziewiątej. Siedziba redakcji mieściła się na trzecim piętrze wielkiej kamienicy niedaleko Starego Rynku. Na piętrze każdy dział miał inne pomieszczenie. Łącznie było nas około dwudziestu osób. Graficy, fotografowie i informatycy byli w jednym pomieszczeniu – tutaj panował istny chaos. Dobrze, że zajęliśmy największy pokój – zaraz po sali konferencyjnej, bo nie wiem czy byśmy się pomieścili z naszymi papierami i innymi rzeczami. Dzieliłam biurko z Renatą, specem od grafiki. Wszystkim jeszcze udzielał się świąteczny nastrój, ale z naszych głośników leciały już piosenki typowo karnawałowe.
- No siema, Zuzka. – wita mnie Mateusz, szef grafików. Był brunetem ostrzyżonym na jeżyka o głowę ode mnie wyższym. Oprócz niego był jeszcze Jacek Nerd. No ten to był stereotypowym informatykiem, ale także taką dobrą duszą w naszym „Webie” – Jak święta?
- A świetnie, ale sorka, Marcin wzywa. – wskazałam głową w kierunku biura szefa. – Jaki ma humor?
Wszyscy milczą. Oho, a to nie wróży nic dobrego. Po drodze spotykam Justynę, która się podejrzanie uśmiecha. Przybieram minę pokerzysty i wchodzę do gabinetu.
- Cześć, Marcin. Chciałeś mnie widzieć.
- A cześć, cześć. – odrywa wzrok od monitora i patrzy na mnie. – Tylko jedna sprawa. – minę ma poważną, ale w jego oczach widzę rozbawienie. – Załatwiaj sprawy prywatne poza redakcją, bo nie wiem czy chce czytać maile do ciebie czy Dominiki, które powinny być wysyłane na adresy prywatne. Poza tym nie chcę żeby przelatywały przez każdy komputer na tym piętrze, okej? – uśmiecha się. – Już ktoś kiedyś o tym mówił i chyba trzeba będzie to wprowadzić w życie. Weźcie z chłopakami i Renatą popracujcie nad tym, by każdy mail odpowiadał poszczególnemu adresowi IP w redakcji.
- Jasne nie ma problemu. I przepraszam za to, nie miałam pojęcia… - nie mogę dokończyć, bo Marcin mi przerywa.
- Serio, nie obchodzi mnie to, co się dzieje z wami poza redakcją i nie chce, żeby cokolwiek przeszkadzało i kolidowało w pracy. Skończyłem.


Jakby nie patrzeć Marcin w końcu zrozumiał, że przypisanie adresu mailowego do poszczególnego adresu IP w redakcji to dobry pomysł. Początkowo chciał mieć do naszych służbowych maili wgląd, co się nam na początku nie spodobało, ale w końcu się to zmieni. Do godziny szesnastej udało nam się zrobić połowę komputerów, więc na nowy rok roboty trochę ubyło. Pół godziny po siedemnastej Dominika zaparkowała swojego srebrnego volkswagena na podziemnym parkingu jednego z centrum handlowych. Swoje pierwsze kroki skierowałam do sklepu ze sprzętem fotograficznym, a potem uległam Dominice i dwie godziny wędrowałyśmy po naszych ulubionych sklepach. 

Dzisiaj bez zbędnych słów :)

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 4

Kilka dni później zbierałam się do powrotu do Wrocławia. Umówiłyśmy się z Dominiką, że sylwestra spędzimy wspólnie ze znajomymi z uczelni. Tak jak myślałam, mama wręczyła mi wyprawkę, którą można by wykarmić połowę wojska. Zima zagościła na dobre, temperatura miała utrzymać się poniżej dziesiątej kreski poniżej zera aż do sylwestra, śniegu ciągle przybywało.

- Jedź ostrożnie. Nie szarżuj. – poucza mnie tata, kiedy pakujemy ostatnie torby do auta.
- Dobrze tato.
- I zadzwoń jak dojedziesz. – rozkazuje mama.
- Dajcie spokój. – śmieję się. – Przecież zawsze dzwonię, nie martwcie się. Powoli dojadę.
- Żeby to było powoli. – tata mruży oczy, kładąc nacisk na słowo „powoli”. Zaczerwieniłam się. Miałam ciężką nogę jeśli chodzi o prędkości i każdy doskonale o tym wiedział. Jednak w mieście starałam się przestrzegać przepisów, bo to nigdy nic nie wiadomo. A drogi poza miastami znałam już jak własną kieszeń na trasie Poznań – Wrocław, więc zdarzało mi się dać gaz do dechy. Zawołałam Aleksa, który na tylnej kanapie auta miał specjalną podkładkę, która dodatkowo była przyczepiona do przednich foteli, by w razie gwałtownego hamowania nic się psu nie stało, od razu po wskoczeniu do auta zawinął się w swój koc i czekał na mnie, strzygąc uszami.

- Szerokiej drogi. – przytuliłam się do rodziców i pojechałam. Na drodze jednak panował dość spory ruch, ale poza miastami nie był tak straszny, że auto jechało przy aucie. Inni kierowcy informowali tylko o załadowanych fotoradarach. W Śremie zatrzymałam się na jednej ze stacji benzynowych przekąsić hot-doga i przy okazji pozwoliłam Aleksowi się wybiegać. Odkąd wyjechaliśmy z Poznania był strasznie niespokojny. We wstecznym lusterku widziałam jak od czasu do czasu wygląda przez tylną szybę. Parę razy zaszczekał patrząc na mnie.
- Co jest? Przecież szybciej nie pojadę w mieście. Widziałeś jaka jest droga? „Zima znowu zaskoczyła kierowców” – zacytowałam jednego z rzeczników prasowych, który próbował usprawiedliwić nieudolność ludzi odpowiedzialnych za polskie drogi. Jednak mimo wszystko zachowanie psa mnie niepokoiło. Zadzwoniłam do Dominiki.
- No cześć podróżniku, jak ci idzie? – po paru sygnałach usłyszałam głos przyjaciółki.
- Jestem za Śremem, ale droga jest okropna, więc – patrzę na godzinę, dochodziła czwarta. – nie mam zielonego pojęcia kiedy przyjadę. Wszyscy się wloką, w miastach są korki, masakra. Nie wiem gdzie ci wszyscy ludzie jadą.
- U mnie tak samo, nie martw się. NO GDZIE KRETYNIE! Boże, co za idioci… Takim tylko prawo jazdy zabierać…
- A tobie jak idzie? – nie ukrywałam rozbawienia. Dominika uwielbiała krytykować innych kierowców.
- A mi wspaniale... Jakiś łysol wpieprzył mi się właśnie rozklekotaną beemką.
- Dominika, oddychaj, oddychaj. Spokojnie. – nie mogłam przestać się śmiać. W tylnym lusterku dostrzegłam Aleksa, który bacznie obserwował drogę za nami, uszy położył po sobie.
- Spokojna to ja jestem o nasze brzuchy. Mamuśka dała nam taki asortyment, że przeżyłybyśmy spokojnie atak zombie. – zaczęłam częściej spoglądać w lusterka.
- No to mamy żarcia na miesiąc, bo dzięki mojej mamie mam jedzenia pół bagażnika.
- Może wyprawimy sylwestra w domu? – zabrzmiało to jak głośne myślenie.
- A były inne plany? – zdziwiłam się.
- Michał z innymi chcieli wyskoczyć do klubu, bo podobno są niezłe imprezy w związku z końcem roku. Miałam ci powiedzieć. Wybacz.
- Nie no spoko. Dobra, kochana kończę. Pogadamy o tym jutro albo wieczorem jak dojadę. – śmieję się. Po zakończeniu rozmowy podkręciłam głośniej regulator śpiewając razem z wokalistką jedną z ulubionych piosenek. Słońce już zaczęło zachodzić, kiedy mogłam spokojnie przyspieszyć, bo ruch się przerzedził. Wtedy Aleks dodał wręcz szału. Zaczął warczeć i ujadać, jakby zobaczył kota. Automatyczne zdjęłam nogę z gazu. Nie podobało mi się to. Zauważyłam, że auto za mną dorównywało mi prędkością. Przyspieszyłam. Prędkościomierz wskazywał, że dobrze przekroczyłam setkę. Zaczęłam znowu zwalniać. Auto za mną też. „Co jest do cholery”. Jakby to była policja to już by mnie zatrzymali, a na auto ITD to nie wyglądało. Zatrzymałam się na przystanku autobusowym, by „zadzwonić”. Auto mnie minęło. Nie mogłam dostrzec kierowcy, ze względu na przyciemnione szyby. Jednak szybko zapisałam w telefonie markę auta oraz numery tablicy rejestracyjnej. Tak na wszelki wypadek. Aleks cały czas warczał.

- Aleks! – podniosłam głos. – Spokój. Myślisz, że ja się nie stresuję? – spojrzałam na psa i dałam mu przekąskę. – Dobry pies. – ciekawe, czy gdyby nie zachowanie psa zauważyłabym, że mamy towarzystwo… Odczekałam jeszcze chwilę, by się upewnić, że auto zniknęło z mojego pola widzenia. Wyjęłam nawigację ze schowka i czekałam aż ta odnajdzie inną trasę do Wrocławia. Po minucie zawróciłam i kierowałam się wskazówkami nawigacji, co chwilę patrząc w lusterka. Niestety nowa droga była dłuższa i do mieszkania weszłam dwie godziny później niż planowałam przyjechać. Dominika czekała na mnie z kolacją mimo, że zbliżała się dziewiąta.
- No wreszcie, już się martwiłam. Co tak długo? – zapytała mnie Dominika. Opowiedziałam jej co się stało. – Mam nadzieję, że po prostu ktoś sobie robił jaja.
- A powiedz mi, - zaczyna kiedy siedzimy w kuchni popijając herbatę. – czy tego kolesia złapali, no wiesz, tego…
- Nie wiem. Było śledztwo, ale po roku zrobiło się cicho, a moi rodzice nie chcieli mnie narażać na stres. I tak miałam już wystarczająco dużo problemów po tym wszystkim. – Zjadłam kanapkę. – Chyba nie myślisz…
- Może faktycznie to był tylko żart. – uśmiecha się pocieszająco przyjaciółka. – Jak święta minęły?
Tym samym sposobem przegadałyśmy dobre kilka godzin. – Ale chwila! – przypomniało mi się, że nie dałam prezentu mojej współlokatorce. Szybko pobiegłam do pokoju, żeby wyciągnąć z szafy prezent. Kiedy wróciłam do salonu, Dominika czekała na mnie ze świątecznym pudełkiem. Złożyłyśmy sobie życzenia i…
- Skąd miałaś te zdjęcia! ŁAŁ! – zachwyciła się przyjaciółka. Oczywiście dałam jej kolaż ze zdjęciami, które zrobiłam i także poprosiłam znajomych o podesłanie zdjęć, które posiadali. W ten sposób powstał barwny i wesoły prezent. – Będzie wisieć tutaj, w przedpokoju, bo jest ge-nial-ny! Dziękuje. – przytuliła mnie. – Proszę, to dla ciebie. – uśmiechnęła się cwaniacko. Otworzyłam pudełko, w którym znajdował się piękny zeszyt. Zapewne zrobiony na zamówienie, bo z taką okładką się nigdzie nie spotkałam: wydrukowany wzór serca, piłki i szkic głowy Aleksa (ten łeb wszędzie poznam) na białym tle. W środku była dedykacja od przyjaciółki, a także mała karteczka z ciągiem cyfr. Chwyciłam karteczkę, na drugiej stronie widniał adres mailowy. Już po tym domyśliłam się do kogo to namiary, ale i tak popatrzyłam pytająco na przyjaciółkę. Ona tylko wzruszyła ramionami…
- Spam to chyba za duże słowo, ale parę razy napisał do mnie na mail redakcji prosząc o namiary do ciebie. Nie podałabym, gdyby maile nie obiegły wszystkich innych w redakcji. Przez pół dnia ludzie wysyłali mi smsy. Czujesz? Ja tu lepię pierogi z mamą, a za chwilę dostaję wiadomość za wiadomością. Mama już chciała wyrzucić mi telefon przez okno. Musisz mi sprawić prywatne-służbowe konto mailowe. – zamyśliła się. - Spokojnie, numeru telefonu mu nie podałam, ale mail owszem. Będziecie sobie pisać listy mailem. Jakie to romantyczne. – rozmarzyła się. Ręce mi opadły. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zaśmiałam się. – Nie śmiej się tylko bądź dla niego miła. – zagroziła mi. – Będę mieć więcej kontaktów w świecie siatkarskim. A jak coś to go zamorduję. Nie martw się. – poklepała mnie po ramieniu. „Bardzo pocieszające” – pomyślałam. Patrząc na zegarek uznałam, że nie ma sensu iść spać, skoro za dwie godziny miało świtać. Wzięłam szybki prysznic. Po drodze do pokoju zgarnęłam mój wielki kubek z gorącą czekoladą. Postawiłam go na biurku i włączyłam komputer. Aleks smacznie spał na moim łóżku. Zastrzygł uszami, kiedy usiadłam obok niego. Patrzyłam na szafę. Coś mnie podkusiło i otworzyłam drzwi, na których wisiało wielkie lustro. Przyjrzałam się zielonookiej szatynce. Mokre włosy opadały na ramiona tu i ówdzie się wywijając w sprężynkę. Miałam na sobie długie szare spodnie i zieloną koszulkę z krótkim rękawem. Chwilę się zawahałam i z pewnym ociąganiem uniosłam delikatnie koszulę, odsłaniając prawy bok i brzuch. Byłam chuda, ale figurę odziedziczyłam po mamie włącznie z podkreślonymi kobiecymi kształtami. Wszystko było na swoim miejscu, prawie idealnie. Prawie, bo nikt nie jest idealny. Widząc bliznę zastanawiam się, jak mogłam być tak głupia i stać tam zamiast uciekać. Dwie sekundy. To były tylko dwie sekundy. Przyjrzałam się bliźnie. Nie była ona jakoś specjalnie przerażająca, przynajmniej nie dla mnie – już nie... Zaczynała się na wysokości czwartego żebra i kończyła niebezpiecznie blisko pępka. Kształtem przypominała leżący nawias, wybrzuszeniem skierowany do dołu. Niezdarnie jej dotknęłam, mrużąc oczy. Mój dotyk nie wywołał żadnych nieprzyjemnych dreszczy… Jednak po raz pierwszy od dawna skupiłam się tylko i wyłącznie na tym miejscu; skóra była w tym miejscu grubsza i bardziej gładka, ale także wrażliwsza na dotyk albo to tylko moje chore odczucia. W końcu zamknęłam szafę. Ubrałam swoje różowe puchate skarpetki i usiadłam przy biurku starając się nie myśleć o tym co było. Wzięłam do ręki zeszyt, który dostałam od przyjaciółki i ponownie przeczytałam dedykację:
„Move On, Zuza.
Zapisuj swoje plany na lepsze i nowe jutro właśnie tutaj. Dąż do wyznaczonych celów i nigdy się nie poddawaj. Nie ma lepszego momentu niż zacząć na nowo niż jutro z chwilą wschodzącego słońca.” Spojrzałam także na kartkę z numerem telefonu i adresem mailowym. Normalnie to wywaliłabym to do kosza, ale nie tym razem.



- Napisać czy nie napisać, oto jest pytanie. – powiedziałam na głos. Zaraz po tym usłyszałam mruknięcie śpiącego Aleksa. – Mam to uznać za pozwolenie? – zaśmiałam się. A z resztą. Przecież szansa, że znowu się spotkamy równała się prawie zeru, więc… Zalogowałam się na pocztę synchronizując ją przy okazji z telefonem. Otworzyłam nowe okno wiadomości i napisałam. A raczej wybrałam kilka lepszych zdjęć, na których znajdował się siatkarz, a nie było ich na stronie redakcji i wysłałam. Zaczęłam dokładniej przeglądać zdjęcia z meczu i te mniej udane wyrzucać... 


jak na razie rozdziały będą pojawiać się w weekendy :)
może tym samym umilę Wam weekendy po pracujących pięciu dniach ;)

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 3

Na święta każda pojechała do siebie; Dominika do Łodzi, ja do Poznania. Stolica Wielkopolski była pięknie udekorowana, a delikatnie padający śnieg jeszcze bardziej podkreślał bożonarodzeniowy nastrój. Przyjechałam późnym wieczorem. Aleks smacznie chrapał na tylnej kanapie mojego Opla Astry hatchback, kiedy wjechałam na podjazd rodzinnego domu. Oczywiście rodzice czuwali, zapewne mama przygotowała kolację godną króla. Jak co roku mój dom był skromnie przystrojony na święta. Oświetlona girlanda kolorowymi lampkami była naszą wizytówką. Wysiadając z auta zobaczyłam postać stojącą przy oknie w kuchni, które wychodziło na podjazd. Minutę później z domu wyszedł tata.
- Cześć kochanie. – przytula mnie. – Dobrze się jechało?
- Eh, no wiesz. Bożonarodzeniowe korki, policyjne łapanki… - zaczynam wyliczać, wyciągając torby z bagażnika. – Tradycja, ale to cacko to jest jednak pomocne. – pokazałam na dużą antenę CB-radio i otworzyłam drzwi Aleksowi, który natychmiast podbiegł do mojej mamy, stojącej przy drzwiach frontowych.

Tak jak przypuszczałam, rodzice, a szczególnie mama, nie pozwolili mi iść szybko spać. Pies od razu położył się pod kominkiem w salonie i zasnął, a my siedzieliśmy na kanapie. Oczywiście byłam wręcz przesłuchiwana. Pytania lały się strumieniami, a czas leciał jak szalony. Do łóżka poszłam koło trzeciej. Następnego dnia wraz z mamą urzędowałyśmy w kuchni, przygotowując powoli część tradycyjnych bożonarodzeniowych dań, by wieczorem móc ubrać choinkę. Zawsze przy tym mieliśmy spory ubaw. A to tata coś zapomniał przynieść, a to Aleks porwał jakąś bombkę…

Nazajutrz zjechała się cała rodzina. Wszędzie biegało młodsze kuzynostwo – szczególnie upatrzyli sobie Aleksa, który bezskutecznie próbował się schować. W końcu mój pupil uciekł do mojego pokoju i aż do wieczora nie wychodził. Ciotki i babcie pomagały mamie w kuchni. Całe szczęście większość roboty udało się nam już zrobić, ale to ciocia Halina przywiozła placek, babcia Stasia zrobiła uszka, a babcia Zosia pierogi… Ród męski usadowił się w salonie i oczywiście rozprawiali o zimowej kolejce piłki nożnej, także udało mi się słyszeć tematy związane z siatkówką. A co mogłam robić ja? Tradycyjnie unikałam kuchni, bawiąc się z dzieciakami albo rozmawiając z niewiele starszą kuzynką Baśką i Czarkiem, jej narzeczonym.
- Jak tam w tym Wrocławiu ci się żyje? – zagaił Czarek.
- Powoli do przodu, trochę roboty jest na uczelni, ale daje radę.
- Uważaj, bo uwierzę, że na informatyce jest dużo roboty. – niedowierza mi Basia.
- No byś się zdziwiła. – zaśmiałam się. – Gorzej ma Dominika, bo widząc jej notatki z dziennikarstwa to mnie głowa boli.
- Znam ten ból. – mówi Czarek, który dwa lata temu skończył studia właśnie dziennikarskie.
- Podam najwyżej Dominice twój numer telefonu, jakby zaczęłam mi za dużo marudzić. – żartuję.
- Jest pierwsza gwiazdka, jest gwiazdka! – krzyczy Gabryś z Julką z salonu, gdzie siedzieli od dłuższego czasu z nosami przyklejonymi do szyby, wyglądając pierwszej gwiazdki.
- No to zapraszamy do stołu. – powiedział tata. Oczywiście na stole było na pewno więcej niż dwanaście potraw i założę się, że większość zabiorę ze sobą do Wrocławia. Zagwizdałam na Aleksa, by w końcu wyszedł z ukrycia. Niechętnie, ale przyszedł i schował się pod stołem koło mojego krzesła. Nie obyło się także bez małego incydentu, wywołanego przez Garbysia. Biedak podszedł do mojego taty z opłatkiem, ale także trzymając swój plastikowy kubek z sokiem. Czterolatek wylał zawartość swojego kubeczka na koszulę mojego taty, który kucnął, by zrównać się z malcem. Mały się popłakał, a mój tata zaśmiał się i starał się uspokoić Gabrysia. Z mokrą koszulą jeszcze wszystkim złożył życzenia i poszedł się przebrać. Ten człowiek był oazą spokoju, nic nie potrafiło wyprowadzić go z równowagi.
- No, Zuzia powiedz starej babci, jak się czujesz. – zagaduje mnie babcia Stasia, siadając naprzeciwko mnie. Odpowiadam krótko i zwięźle, bo z babci to jest plotkara z krwi i kości, więc im mniej wie tym mniej będzie rozgadywać na prawo i lewo u siebie na wsi. – A powiedz mi jeszcze masz tam w tym Wrocławiu jakiegoś narzeczonego?
- Mamo! – do akcji wkracza moja mama. Roześmiałam się. Tata popatrzył na mnie pytająco, jakby jego też to interesowało.
- Nie, babciu. Nie mam nikogo ani we Wrocławiu, ani nigdzie indziej.
- Och, szkoda… Myślałam, że doczekam się prawnuków.
- Masz Stacha kawałek ryby i daj dziewczynie spokój.  – ratuje mnie dziadek Stefan. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, a on puszcza mi oczko. Całe szczęście temat prawnuków zszedł na parę narzeczonych, od których babcia Stasia się tak łatwo nie odczepiła. Zdradzili nam już przybliżoną datę ślubu, ale na oficjalne zaproszenia będziemy musieli poczekać.
- Zuzia na wesele mam nadzieję, że kogoś przyprowadzisz. – temat powrócił do mnie niczym bumerang..
- Tak ciociu, przyjdę z Aleksem. – uśmiecham się najszerzej jak umiem i wywołuję tym samym śmiech u dzieciaków.
- Och, dałabyś spokój. Masz już dwadzieścia dwa lata i jeszcze bez kawalera.
- Pewnie wszyscy znacie moją historię, więc błagam was, czy możemy porozmawiać przy wigilijnym stole o czymś innym? – mówię ze stoickim spokojem. Tym samym szczelnie zamknęłam buzie cioci i babci, które się delikatnie zawstydziły. Usłyszałam, że mama pociąga nosem. „Lepiej być nie może…” – pomyślałam. Aleks szturchnął mnie nosem, żebym dała mu kawałek ryby. – Poza tym, dobrze jest jak jest. – mruknęłam.
- Ciociu, czy możemy otworzyć prezenty? – zagaduje Julka moją mamę po kolacji.
- A byliście grzeczni w tym roku? – pyta podejrzliwie mój tata.
- Jasne, wujku. – odpowiadają razem maluchy.
- Więc możecie. – głowa domu zarządziła, więc z widoczną niecierpliwością zaczęli się dobierać do prezentów.
- Zuzia, pomożesz nam? – podchodzi do mnie Gabryś i bierze mnie za rękę.
- Aleks, szukaj. – pies rzuca się do paczek, a Gabryś z Julią się śmieją.
- No przynajmniej wytresowany jest. – śmieje się Basia, podchodząc do nas. Aleks po chwili podchodzi do mnie z prostokątnym opakowaniem. Pudełko od razu rozpoznaję, bo sama osobiście je pakowałam i podpisywałam.
- Cwaniaku, wiesz co jest dla ciebie. – drapię go za uchem. Pies delikatnie zaskomlał, bym szybko otworzyła pudełko. Z wielkim zadowoleniem Aleks idzie pod stół ze swoim prezentem – kawałem ususzonego mięsa. – No to teraz mamy go z głowy na godzinę.

Prezenty były przeróżne. Począwszy od zabawek dla dzieciaków skończywszy na krawatach i innych gadżetach dla rodu męskiego w naszej rodzinie. Dostałam bransoletkę Lilou, na okrągłej zawieszce widniał napis „carpe diem” Horacego. Uśmiechnęłam się. Czy wszyscy dookoła muszą mi w jakiś sposób przekazywać, że mam zacząć zmieniać swoje życie? A może to jakiś znak? Nie no, nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Jak co roku dostałam także piżamę… Rodzinna tradycja, niestety. Ode mnie rodzice dostali wielki kolaż zdjęć, które udało mi się robić przez ostatnie kilka lat; wspólne zdjęcia z wakacji, czy też rodzice w swojej codzienności. Późnym wieczorem maluchom zamykały się oczy, więc szybka kąpiel i poszły spać. Ze względu na to, że mój pokój był jednym z największych sypialni (i miałam duże łóżko) zgodziłam się, by Julka z Gabrysiem spali u mnie. Sama rozłożyłam sobie w międzyczasie karimatę i śpiwór, by później niepotrzebnie nie hałasować.
- Aleks, chodź tu. – powiedziałam do psa, który posłusznie przyszedł na moje polecenie. – Kładź się i śpij z nimi. Waruj.  

Zrobiłam maluchom dodatkowy prezent. Niestety sami nie posiadali żadnego zwierzęcia – no może oprócz rybek, ale do nich się przecież nie przytulą, więc ich radości nie było końca. – No dobra, dobra. – uspokajam ich, kiedy zaczęły głaskać Aleksa. – Bo go zagłaskacie na śmierć. Teraz się kładziecie, bo inaczej Aleks sobie pójdzie. – mówię całkiem poważnie, więc maluchy szybko się do mnie tulą i w mgnieniu oka ich główki spoczywają na poduszkach. – Dobranoc. – szepcę i wychodzę z pokoju.
- Lubisz dzieci, co? – przy drzwiach spotykam Czarka. Wzruszam ramionami.

- Wszystkie dzieci są fajne, jak nie są twoje. – śmieję się, kiedy schodzimy do salonu. 

Nocne rozdziały zawsze ok ;)
Następna część niestety ukaże się dopiero w piątek.
Musicie mi wybaczyć, ale nawał nauki, fakultety i inne koszmary szkolne :)
Bardzo dziękuję za komentarze.
Co prawda jest ich mało, ale i tak ciesze się, że jest ktoś tu ze mną od początku - jest raźniej.

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 2

Autostradą do Kędzierzyna dotarłyśmy w półtorej godziny. Miałyśmy czas, by poznać halę i znaleźć odpowiednie miejsca. Dominika niemal od razu wyjęła dyktafon i laptop na stół obok kartki, na której widniała nazwa naszej redakcji. Po długim monologu przyjaciółki ubrałam kupioną koszulkę i spięłam włosy w niedbały kok, a Dominika zaplotła sobie warkocza. Powoli zaczęli się schodzić inni dziennikarze i fotografowie. Na początku czułam się niepewnie, bo po raz pierwszy od czterech lat weszłam na halę, gdzie rozegrany zostanie mecz siatkówki. Tylko teraz różniło się tym, że byłam nie jako kibic, ale jako fotograf. Początkowo nerwowo rozglądałam się po hali, kiedy pojawiali się pierwsi kibice. Potem weszli siatkarze. Rozgrzewka, unikanie piłek i robienie zdjęć. Słusznie wyczytałam w Internecie, że mecz pomiędzy Zaksą a Sovią to „pojedynek mistrzów”.

- Nie chcę nic mówić, ale jeden pan cię obserwuje od jakiegoś czasu z kwadratu. – szepce mi na ucho Dominika przed tie-breakiem. Uniosłam kciuk do góry dając jej do zrozumienia jak bardzo mnie ta informacja interesuje. Tie-break jak i cały mecz wygrali gospodarze. Po dziesięciu minutach Dominika wkroczyła do akcji, a ja zaczęłam przeglądać w aparacie ostatnie zdjęcia. Niektóre wyszły całkiem niezłe.
- Uwaga! – usłyszałam sekundę przed uderzeniem piłki. Impet był tak silny, że straciłam równowagę i spadłam z krzesła. „Ratuj aparat” – to była moja pierwsza myśl. W mgnieniu oka obok mnie znalazła się Dominika i jakiś lekarz, który właśnie zbierał się do opuszczenia hali. Zasypywali mnie pytaniami. „Boże, to tylko piłka”
- Aparat cały, krwotoku nie mam, jest dobrze. – zaczęłam uspokajać wszystkich dookoła.
- Przepraszam, nie chciałem. – usłyszałam męski, delikatny głos. Za Dominiką stał siatkarz z drużyny gospodarzy. Atakujący, który dzisiejszy mecz spędził w kwadracie. Z jego niebieskich oczu emanowała szczerość i troska.
- Spoko, nie co dzień dostaje się mikasą od atakującego. – wypaliłam.
- Ooo, właśnie. Skoro już skończył pan to może udzieli pan małego wywiadu dla redakcji Siatkarski As? – zauważyła siatkarza Dominika.

Atakujący niechętnie się zgodził, kilkakrotnie pytając mnie jeszcze czy wszystko w porządku. Teraz Dominika była w swoim żywiole, podchodziła do trenerów, graczy. Nawet maskotkę zaczepiła. Siatkarze z Rzeszowa mimo przegranej na widok brunetki się uśmiechali. Potrafiła samą swoją obecnością wywołać uśmiech na twarzy. Wyjęłam z plecaka komputer i zaczęłam zgrywać zdjęcia. Na większym ekranie zobaczyłam, że atakujący na większości zdjęć wpatrywał się w obiektyw aparatu.
- Na pewno wszystko okej? – siatkarz ze zdjęcia zmaterializował się na krześle obok.
- Na pewno. Z jaką prędkością mogła piłka lecieć? – zapytałam nie odrywając wzroku od monitora.
- Koło stówy chyba. Nie jesteś z Kędzierzyna, prawda?
- Nie. I to był chyba jednorazowy wyjazd. Przynajmniej mój, Dominika jest w swoim żywiole.
- Zauważyłem właśnie. – mężczyzna zwrócił głowę w kierunku mojej przyjaciółki. - Dlaczego jednorazowy? Robisz całkiem niezłe zdjęcia. - Zaglądał mi ponad ramieniem. – Dostanę kilka?
Spojrzałam na mojego rozmówcę, odchylając się na bezpieczną odległość. Niebieskooki szatyn uśmiechał się patrząc na mnie. Pokręciłam głową i się zaśmiałam.
- Zawsze podrywasz dziewczyny na atak piłką po meczu.
- Szczerze to mój pierwszy raz.  – zaśmiał się. - A poważnie podeślesz zdjęcia?
- Znajdziesz je jutro na stronie redakcji. Jak coś to kontaktuj się z Dominiką, to jej materiał.
- Okej. – powiedział trochę zawiedziony. – Długo siedzisz w fotografii?
- Szczerzę do robię za informatyka, fotografia to dodatek.
- Informatyka? – zdziwił się atakujący.
- Łamię stereotypy – zaśmiałam się. - Tak informatyka w Siatkarskim Asie, ot taka historia.
- Nieźle. Maciek jestem, tak w ogóle.
- Zuza miło mi. – uśmiechnęłam się. - Nowy w drużynie?
- Tak, ale wcale się tak nie… - przerwał przyglądając mi się. – Co ci się stało? – zapytał dotykając blizny na mojej szyi. Jego dotyk w tym miejscu obudził wszystkie moje zmysły. Starając się zachować naturalnie odsunęłam się, niby to biorąc torbę. Poczułam nieprzyjemny dreszcz.
- Nic - wypaliłam szybko. - Przepraszam, ale muszę się zbierać. – znalazłam wzrokiem Dominikę, rozmawiającą z Libero rzeszowskiej drużyny i zaczęłam pakować sprzęt. – Na stronie redakcji znajdziesz namiary na Dominikę. – mówiłam dość szybko, chcąc jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu.
- Ja… Przepraszam – znowu. Nie chciałem cię wystraszyć. – atakujący był całkowicie zdezorientowany.
- Nie to nie twoja wina – uśmiechnęłam się krzywo. – Miło było poznać. Cześć. - zabrałam rzeczy i skierowałam się w stronę wyjścia.
Chwilę później dołączyła do mnie Dominika, pytając co się stało. - Koleś był trochę zdołowany, kiedy wyszłaś. – Pokrótce wyjaśniłam przyjaciółce co się stało.
- Trochę spanikowałam. Nie sądziłam, że ktokolwiek spróbuje ot, tak dotknąć blizny. – pstryknęłam palcami, ciągle czując się niepewnie.


Po drodze jeszcze długo rozmawiałyśmy o meczu i tym co się stało. Wiedziałam, że prędzej czy później to nastąpi. Że ktoś zapyta o bliznę, a nawet jej dotknie. Z ciekawskimi spojrzeniami stykałam się codziennie, a szczególnie latem. Do tego byłam przyzwyczajona, ale nie do dotyku. Nawet sama nie miałam odwagi ich dotknąć, by nie wywoływać nieprzyjemnych wspomnień. Jednak wiedziałam, że Dominika ma racje – odkąd się znamy rzadko się myliła.

Ta dam! I rozdział drugi leci do Was :) 
następny podejrzewam, że pojawi się w niedziele wieczorem ;)