piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 4

Kilka dni później zbierałam się do powrotu do Wrocławia. Umówiłyśmy się z Dominiką, że sylwestra spędzimy wspólnie ze znajomymi z uczelni. Tak jak myślałam, mama wręczyła mi wyprawkę, którą można by wykarmić połowę wojska. Zima zagościła na dobre, temperatura miała utrzymać się poniżej dziesiątej kreski poniżej zera aż do sylwestra, śniegu ciągle przybywało.

- Jedź ostrożnie. Nie szarżuj. – poucza mnie tata, kiedy pakujemy ostatnie torby do auta.
- Dobrze tato.
- I zadzwoń jak dojedziesz. – rozkazuje mama.
- Dajcie spokój. – śmieję się. – Przecież zawsze dzwonię, nie martwcie się. Powoli dojadę.
- Żeby to było powoli. – tata mruży oczy, kładąc nacisk na słowo „powoli”. Zaczerwieniłam się. Miałam ciężką nogę jeśli chodzi o prędkości i każdy doskonale o tym wiedział. Jednak w mieście starałam się przestrzegać przepisów, bo to nigdy nic nie wiadomo. A drogi poza miastami znałam już jak własną kieszeń na trasie Poznań – Wrocław, więc zdarzało mi się dać gaz do dechy. Zawołałam Aleksa, który na tylnej kanapie auta miał specjalną podkładkę, która dodatkowo była przyczepiona do przednich foteli, by w razie gwałtownego hamowania nic się psu nie stało, od razu po wskoczeniu do auta zawinął się w swój koc i czekał na mnie, strzygąc uszami.

- Szerokiej drogi. – przytuliłam się do rodziców i pojechałam. Na drodze jednak panował dość spory ruch, ale poza miastami nie był tak straszny, że auto jechało przy aucie. Inni kierowcy informowali tylko o załadowanych fotoradarach. W Śremie zatrzymałam się na jednej ze stacji benzynowych przekąsić hot-doga i przy okazji pozwoliłam Aleksowi się wybiegać. Odkąd wyjechaliśmy z Poznania był strasznie niespokojny. We wstecznym lusterku widziałam jak od czasu do czasu wygląda przez tylną szybę. Parę razy zaszczekał patrząc na mnie.
- Co jest? Przecież szybciej nie pojadę w mieście. Widziałeś jaka jest droga? „Zima znowu zaskoczyła kierowców” – zacytowałam jednego z rzeczników prasowych, który próbował usprawiedliwić nieudolność ludzi odpowiedzialnych za polskie drogi. Jednak mimo wszystko zachowanie psa mnie niepokoiło. Zadzwoniłam do Dominiki.
- No cześć podróżniku, jak ci idzie? – po paru sygnałach usłyszałam głos przyjaciółki.
- Jestem za Śremem, ale droga jest okropna, więc – patrzę na godzinę, dochodziła czwarta. – nie mam zielonego pojęcia kiedy przyjadę. Wszyscy się wloką, w miastach są korki, masakra. Nie wiem gdzie ci wszyscy ludzie jadą.
- U mnie tak samo, nie martw się. NO GDZIE KRETYNIE! Boże, co za idioci… Takim tylko prawo jazdy zabierać…
- A tobie jak idzie? – nie ukrywałam rozbawienia. Dominika uwielbiała krytykować innych kierowców.
- A mi wspaniale... Jakiś łysol wpieprzył mi się właśnie rozklekotaną beemką.
- Dominika, oddychaj, oddychaj. Spokojnie. – nie mogłam przestać się śmiać. W tylnym lusterku dostrzegłam Aleksa, który bacznie obserwował drogę za nami, uszy położył po sobie.
- Spokojna to ja jestem o nasze brzuchy. Mamuśka dała nam taki asortyment, że przeżyłybyśmy spokojnie atak zombie. – zaczęłam częściej spoglądać w lusterka.
- No to mamy żarcia na miesiąc, bo dzięki mojej mamie mam jedzenia pół bagażnika.
- Może wyprawimy sylwestra w domu? – zabrzmiało to jak głośne myślenie.
- A były inne plany? – zdziwiłam się.
- Michał z innymi chcieli wyskoczyć do klubu, bo podobno są niezłe imprezy w związku z końcem roku. Miałam ci powiedzieć. Wybacz.
- Nie no spoko. Dobra, kochana kończę. Pogadamy o tym jutro albo wieczorem jak dojadę. – śmieję się. Po zakończeniu rozmowy podkręciłam głośniej regulator śpiewając razem z wokalistką jedną z ulubionych piosenek. Słońce już zaczęło zachodzić, kiedy mogłam spokojnie przyspieszyć, bo ruch się przerzedził. Wtedy Aleks dodał wręcz szału. Zaczął warczeć i ujadać, jakby zobaczył kota. Automatyczne zdjęłam nogę z gazu. Nie podobało mi się to. Zauważyłam, że auto za mną dorównywało mi prędkością. Przyspieszyłam. Prędkościomierz wskazywał, że dobrze przekroczyłam setkę. Zaczęłam znowu zwalniać. Auto za mną też. „Co jest do cholery”. Jakby to była policja to już by mnie zatrzymali, a na auto ITD to nie wyglądało. Zatrzymałam się na przystanku autobusowym, by „zadzwonić”. Auto mnie minęło. Nie mogłam dostrzec kierowcy, ze względu na przyciemnione szyby. Jednak szybko zapisałam w telefonie markę auta oraz numery tablicy rejestracyjnej. Tak na wszelki wypadek. Aleks cały czas warczał.

- Aleks! – podniosłam głos. – Spokój. Myślisz, że ja się nie stresuję? – spojrzałam na psa i dałam mu przekąskę. – Dobry pies. – ciekawe, czy gdyby nie zachowanie psa zauważyłabym, że mamy towarzystwo… Odczekałam jeszcze chwilę, by się upewnić, że auto zniknęło z mojego pola widzenia. Wyjęłam nawigację ze schowka i czekałam aż ta odnajdzie inną trasę do Wrocławia. Po minucie zawróciłam i kierowałam się wskazówkami nawigacji, co chwilę patrząc w lusterka. Niestety nowa droga była dłuższa i do mieszkania weszłam dwie godziny później niż planowałam przyjechać. Dominika czekała na mnie z kolacją mimo, że zbliżała się dziewiąta.
- No wreszcie, już się martwiłam. Co tak długo? – zapytała mnie Dominika. Opowiedziałam jej co się stało. – Mam nadzieję, że po prostu ktoś sobie robił jaja.
- A powiedz mi, - zaczyna kiedy siedzimy w kuchni popijając herbatę. – czy tego kolesia złapali, no wiesz, tego…
- Nie wiem. Było śledztwo, ale po roku zrobiło się cicho, a moi rodzice nie chcieli mnie narażać na stres. I tak miałam już wystarczająco dużo problemów po tym wszystkim. – Zjadłam kanapkę. – Chyba nie myślisz…
- Może faktycznie to był tylko żart. – uśmiecha się pocieszająco przyjaciółka. – Jak święta minęły?
Tym samym sposobem przegadałyśmy dobre kilka godzin. – Ale chwila! – przypomniało mi się, że nie dałam prezentu mojej współlokatorce. Szybko pobiegłam do pokoju, żeby wyciągnąć z szafy prezent. Kiedy wróciłam do salonu, Dominika czekała na mnie ze świątecznym pudełkiem. Złożyłyśmy sobie życzenia i…
- Skąd miałaś te zdjęcia! ŁAŁ! – zachwyciła się przyjaciółka. Oczywiście dałam jej kolaż ze zdjęciami, które zrobiłam i także poprosiłam znajomych o podesłanie zdjęć, które posiadali. W ten sposób powstał barwny i wesoły prezent. – Będzie wisieć tutaj, w przedpokoju, bo jest ge-nial-ny! Dziękuje. – przytuliła mnie. – Proszę, to dla ciebie. – uśmiechnęła się cwaniacko. Otworzyłam pudełko, w którym znajdował się piękny zeszyt. Zapewne zrobiony na zamówienie, bo z taką okładką się nigdzie nie spotkałam: wydrukowany wzór serca, piłki i szkic głowy Aleksa (ten łeb wszędzie poznam) na białym tle. W środku była dedykacja od przyjaciółki, a także mała karteczka z ciągiem cyfr. Chwyciłam karteczkę, na drugiej stronie widniał adres mailowy. Już po tym domyśliłam się do kogo to namiary, ale i tak popatrzyłam pytająco na przyjaciółkę. Ona tylko wzruszyła ramionami…
- Spam to chyba za duże słowo, ale parę razy napisał do mnie na mail redakcji prosząc o namiary do ciebie. Nie podałabym, gdyby maile nie obiegły wszystkich innych w redakcji. Przez pół dnia ludzie wysyłali mi smsy. Czujesz? Ja tu lepię pierogi z mamą, a za chwilę dostaję wiadomość za wiadomością. Mama już chciała wyrzucić mi telefon przez okno. Musisz mi sprawić prywatne-służbowe konto mailowe. – zamyśliła się. - Spokojnie, numeru telefonu mu nie podałam, ale mail owszem. Będziecie sobie pisać listy mailem. Jakie to romantyczne. – rozmarzyła się. Ręce mi opadły. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zaśmiałam się. – Nie śmiej się tylko bądź dla niego miła. – zagroziła mi. – Będę mieć więcej kontaktów w świecie siatkarskim. A jak coś to go zamorduję. Nie martw się. – poklepała mnie po ramieniu. „Bardzo pocieszające” – pomyślałam. Patrząc na zegarek uznałam, że nie ma sensu iść spać, skoro za dwie godziny miało świtać. Wzięłam szybki prysznic. Po drodze do pokoju zgarnęłam mój wielki kubek z gorącą czekoladą. Postawiłam go na biurku i włączyłam komputer. Aleks smacznie spał na moim łóżku. Zastrzygł uszami, kiedy usiadłam obok niego. Patrzyłam na szafę. Coś mnie podkusiło i otworzyłam drzwi, na których wisiało wielkie lustro. Przyjrzałam się zielonookiej szatynce. Mokre włosy opadały na ramiona tu i ówdzie się wywijając w sprężynkę. Miałam na sobie długie szare spodnie i zieloną koszulkę z krótkim rękawem. Chwilę się zawahałam i z pewnym ociąganiem uniosłam delikatnie koszulę, odsłaniając prawy bok i brzuch. Byłam chuda, ale figurę odziedziczyłam po mamie włącznie z podkreślonymi kobiecymi kształtami. Wszystko było na swoim miejscu, prawie idealnie. Prawie, bo nikt nie jest idealny. Widząc bliznę zastanawiam się, jak mogłam być tak głupia i stać tam zamiast uciekać. Dwie sekundy. To były tylko dwie sekundy. Przyjrzałam się bliźnie. Nie była ona jakoś specjalnie przerażająca, przynajmniej nie dla mnie – już nie... Zaczynała się na wysokości czwartego żebra i kończyła niebezpiecznie blisko pępka. Kształtem przypominała leżący nawias, wybrzuszeniem skierowany do dołu. Niezdarnie jej dotknęłam, mrużąc oczy. Mój dotyk nie wywołał żadnych nieprzyjemnych dreszczy… Jednak po raz pierwszy od dawna skupiłam się tylko i wyłącznie na tym miejscu; skóra była w tym miejscu grubsza i bardziej gładka, ale także wrażliwsza na dotyk albo to tylko moje chore odczucia. W końcu zamknęłam szafę. Ubrałam swoje różowe puchate skarpetki i usiadłam przy biurku starając się nie myśleć o tym co było. Wzięłam do ręki zeszyt, który dostałam od przyjaciółki i ponownie przeczytałam dedykację:
„Move On, Zuza.
Zapisuj swoje plany na lepsze i nowe jutro właśnie tutaj. Dąż do wyznaczonych celów i nigdy się nie poddawaj. Nie ma lepszego momentu niż zacząć na nowo niż jutro z chwilą wschodzącego słońca.” Spojrzałam także na kartkę z numerem telefonu i adresem mailowym. Normalnie to wywaliłabym to do kosza, ale nie tym razem.



- Napisać czy nie napisać, oto jest pytanie. – powiedziałam na głos. Zaraz po tym usłyszałam mruknięcie śpiącego Aleksa. – Mam to uznać za pozwolenie? – zaśmiałam się. A z resztą. Przecież szansa, że znowu się spotkamy równała się prawie zeru, więc… Zalogowałam się na pocztę synchronizując ją przy okazji z telefonem. Otworzyłam nowe okno wiadomości i napisałam. A raczej wybrałam kilka lepszych zdjęć, na których znajdował się siatkarz, a nie było ich na stronie redakcji i wysłałam. Zaczęłam dokładniej przeglądać zdjęcia z meczu i te mniej udane wyrzucać... 


jak na razie rozdziały będą pojawiać się w weekendy :)
może tym samym umilę Wam weekendy po pracujących pięciu dniach ;)

2 komentarze:

  1. no pewnie, że nam umilisz "weekend" - przynajmniej mi :)
    jak to mówią, cud, miód i orzeszki ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, ze to auto to tylko przypadek, ale coś mi podpowiada ze nie. Fajnie, ze zdecydowała się do niego napsiać, niby pod pretesktem zdjęć, ale ją coś ciagnie mimo wszytsko do niego ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń