niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 3

Na święta każda pojechała do siebie; Dominika do Łodzi, ja do Poznania. Stolica Wielkopolski była pięknie udekorowana, a delikatnie padający śnieg jeszcze bardziej podkreślał bożonarodzeniowy nastrój. Przyjechałam późnym wieczorem. Aleks smacznie chrapał na tylnej kanapie mojego Opla Astry hatchback, kiedy wjechałam na podjazd rodzinnego domu. Oczywiście rodzice czuwali, zapewne mama przygotowała kolację godną króla. Jak co roku mój dom był skromnie przystrojony na święta. Oświetlona girlanda kolorowymi lampkami była naszą wizytówką. Wysiadając z auta zobaczyłam postać stojącą przy oknie w kuchni, które wychodziło na podjazd. Minutę później z domu wyszedł tata.
- Cześć kochanie. – przytula mnie. – Dobrze się jechało?
- Eh, no wiesz. Bożonarodzeniowe korki, policyjne łapanki… - zaczynam wyliczać, wyciągając torby z bagażnika. – Tradycja, ale to cacko to jest jednak pomocne. – pokazałam na dużą antenę CB-radio i otworzyłam drzwi Aleksowi, który natychmiast podbiegł do mojej mamy, stojącej przy drzwiach frontowych.

Tak jak przypuszczałam, rodzice, a szczególnie mama, nie pozwolili mi iść szybko spać. Pies od razu położył się pod kominkiem w salonie i zasnął, a my siedzieliśmy na kanapie. Oczywiście byłam wręcz przesłuchiwana. Pytania lały się strumieniami, a czas leciał jak szalony. Do łóżka poszłam koło trzeciej. Następnego dnia wraz z mamą urzędowałyśmy w kuchni, przygotowując powoli część tradycyjnych bożonarodzeniowych dań, by wieczorem móc ubrać choinkę. Zawsze przy tym mieliśmy spory ubaw. A to tata coś zapomniał przynieść, a to Aleks porwał jakąś bombkę…

Nazajutrz zjechała się cała rodzina. Wszędzie biegało młodsze kuzynostwo – szczególnie upatrzyli sobie Aleksa, który bezskutecznie próbował się schować. W końcu mój pupil uciekł do mojego pokoju i aż do wieczora nie wychodził. Ciotki i babcie pomagały mamie w kuchni. Całe szczęście większość roboty udało się nam już zrobić, ale to ciocia Halina przywiozła placek, babcia Stasia zrobiła uszka, a babcia Zosia pierogi… Ród męski usadowił się w salonie i oczywiście rozprawiali o zimowej kolejce piłki nożnej, także udało mi się słyszeć tematy związane z siatkówką. A co mogłam robić ja? Tradycyjnie unikałam kuchni, bawiąc się z dzieciakami albo rozmawiając z niewiele starszą kuzynką Baśką i Czarkiem, jej narzeczonym.
- Jak tam w tym Wrocławiu ci się żyje? – zagaił Czarek.
- Powoli do przodu, trochę roboty jest na uczelni, ale daje radę.
- Uważaj, bo uwierzę, że na informatyce jest dużo roboty. – niedowierza mi Basia.
- No byś się zdziwiła. – zaśmiałam się. – Gorzej ma Dominika, bo widząc jej notatki z dziennikarstwa to mnie głowa boli.
- Znam ten ból. – mówi Czarek, który dwa lata temu skończył studia właśnie dziennikarskie.
- Podam najwyżej Dominice twój numer telefonu, jakby zaczęłam mi za dużo marudzić. – żartuję.
- Jest pierwsza gwiazdka, jest gwiazdka! – krzyczy Gabryś z Julką z salonu, gdzie siedzieli od dłuższego czasu z nosami przyklejonymi do szyby, wyglądając pierwszej gwiazdki.
- No to zapraszamy do stołu. – powiedział tata. Oczywiście na stole było na pewno więcej niż dwanaście potraw i założę się, że większość zabiorę ze sobą do Wrocławia. Zagwizdałam na Aleksa, by w końcu wyszedł z ukrycia. Niechętnie, ale przyszedł i schował się pod stołem koło mojego krzesła. Nie obyło się także bez małego incydentu, wywołanego przez Garbysia. Biedak podszedł do mojego taty z opłatkiem, ale także trzymając swój plastikowy kubek z sokiem. Czterolatek wylał zawartość swojego kubeczka na koszulę mojego taty, który kucnął, by zrównać się z malcem. Mały się popłakał, a mój tata zaśmiał się i starał się uspokoić Gabrysia. Z mokrą koszulą jeszcze wszystkim złożył życzenia i poszedł się przebrać. Ten człowiek był oazą spokoju, nic nie potrafiło wyprowadzić go z równowagi.
- No, Zuzia powiedz starej babci, jak się czujesz. – zagaduje mnie babcia Stasia, siadając naprzeciwko mnie. Odpowiadam krótko i zwięźle, bo z babci to jest plotkara z krwi i kości, więc im mniej wie tym mniej będzie rozgadywać na prawo i lewo u siebie na wsi. – A powiedz mi jeszcze masz tam w tym Wrocławiu jakiegoś narzeczonego?
- Mamo! – do akcji wkracza moja mama. Roześmiałam się. Tata popatrzył na mnie pytająco, jakby jego też to interesowało.
- Nie, babciu. Nie mam nikogo ani we Wrocławiu, ani nigdzie indziej.
- Och, szkoda… Myślałam, że doczekam się prawnuków.
- Masz Stacha kawałek ryby i daj dziewczynie spokój.  – ratuje mnie dziadek Stefan. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, a on puszcza mi oczko. Całe szczęście temat prawnuków zszedł na parę narzeczonych, od których babcia Stasia się tak łatwo nie odczepiła. Zdradzili nam już przybliżoną datę ślubu, ale na oficjalne zaproszenia będziemy musieli poczekać.
- Zuzia na wesele mam nadzieję, że kogoś przyprowadzisz. – temat powrócił do mnie niczym bumerang..
- Tak ciociu, przyjdę z Aleksem. – uśmiecham się najszerzej jak umiem i wywołuję tym samym śmiech u dzieciaków.
- Och, dałabyś spokój. Masz już dwadzieścia dwa lata i jeszcze bez kawalera.
- Pewnie wszyscy znacie moją historię, więc błagam was, czy możemy porozmawiać przy wigilijnym stole o czymś innym? – mówię ze stoickim spokojem. Tym samym szczelnie zamknęłam buzie cioci i babci, które się delikatnie zawstydziły. Usłyszałam, że mama pociąga nosem. „Lepiej być nie może…” – pomyślałam. Aleks szturchnął mnie nosem, żebym dała mu kawałek ryby. – Poza tym, dobrze jest jak jest. – mruknęłam.
- Ciociu, czy możemy otworzyć prezenty? – zagaduje Julka moją mamę po kolacji.
- A byliście grzeczni w tym roku? – pyta podejrzliwie mój tata.
- Jasne, wujku. – odpowiadają razem maluchy.
- Więc możecie. – głowa domu zarządziła, więc z widoczną niecierpliwością zaczęli się dobierać do prezentów.
- Zuzia, pomożesz nam? – podchodzi do mnie Gabryś i bierze mnie za rękę.
- Aleks, szukaj. – pies rzuca się do paczek, a Gabryś z Julią się śmieją.
- No przynajmniej wytresowany jest. – śmieje się Basia, podchodząc do nas. Aleks po chwili podchodzi do mnie z prostokątnym opakowaniem. Pudełko od razu rozpoznaję, bo sama osobiście je pakowałam i podpisywałam.
- Cwaniaku, wiesz co jest dla ciebie. – drapię go za uchem. Pies delikatnie zaskomlał, bym szybko otworzyła pudełko. Z wielkim zadowoleniem Aleks idzie pod stół ze swoim prezentem – kawałem ususzonego mięsa. – No to teraz mamy go z głowy na godzinę.

Prezenty były przeróżne. Począwszy od zabawek dla dzieciaków skończywszy na krawatach i innych gadżetach dla rodu męskiego w naszej rodzinie. Dostałam bransoletkę Lilou, na okrągłej zawieszce widniał napis „carpe diem” Horacego. Uśmiechnęłam się. Czy wszyscy dookoła muszą mi w jakiś sposób przekazywać, że mam zacząć zmieniać swoje życie? A może to jakiś znak? Nie no, nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Jak co roku dostałam także piżamę… Rodzinna tradycja, niestety. Ode mnie rodzice dostali wielki kolaż zdjęć, które udało mi się robić przez ostatnie kilka lat; wspólne zdjęcia z wakacji, czy też rodzice w swojej codzienności. Późnym wieczorem maluchom zamykały się oczy, więc szybka kąpiel i poszły spać. Ze względu na to, że mój pokój był jednym z największych sypialni (i miałam duże łóżko) zgodziłam się, by Julka z Gabrysiem spali u mnie. Sama rozłożyłam sobie w międzyczasie karimatę i śpiwór, by później niepotrzebnie nie hałasować.
- Aleks, chodź tu. – powiedziałam do psa, który posłusznie przyszedł na moje polecenie. – Kładź się i śpij z nimi. Waruj.  

Zrobiłam maluchom dodatkowy prezent. Niestety sami nie posiadali żadnego zwierzęcia – no może oprócz rybek, ale do nich się przecież nie przytulą, więc ich radości nie było końca. – No dobra, dobra. – uspokajam ich, kiedy zaczęły głaskać Aleksa. – Bo go zagłaskacie na śmierć. Teraz się kładziecie, bo inaczej Aleks sobie pójdzie. – mówię całkiem poważnie, więc maluchy szybko się do mnie tulą i w mgnieniu oka ich główki spoczywają na poduszkach. – Dobranoc. – szepcę i wychodzę z pokoju.
- Lubisz dzieci, co? – przy drzwiach spotykam Czarka. Wzruszam ramionami.

- Wszystkie dzieci są fajne, jak nie są twoje. – śmieję się, kiedy schodzimy do salonu. 

Nocne rozdziały zawsze ok ;)
Następna część niestety ukaże się dopiero w piątek.
Musicie mi wybaczyć, ale nawał nauki, fakultety i inne koszmary szkolne :)
Bardzo dziękuję za komentarze.
Co prawda jest ich mało, ale i tak ciesze się, że jest ktoś tu ze mną od początku - jest raźniej.

3 komentarze:

  1. Jakoś postaram sie wytrzymać do piątku na kolejny rozdział, ale to nie będzie łatwe, bo ciekawośc mnie zżera! Fajne takie rodzinne święta, odskocznia od rzeczywistości. Sama sie juz doczekać nie mogę. ciekawe, z kim Zuza pójdzie n aten ślub? czyżby z jakimś siatkarzem, który namiesza jej w głowie? Czekam, pisz szybko ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. masz już fakultety ? szybko.
    bardzo podoba mi się rozdział ! serio, szybko się go czytało :)
    bardzo dobrze Cię rozumiem z brakiem czasu także do zobaczenia w piątek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. siatkarz? blizna? zaciekawiłaś mnie tymi wątkami, także czekam na kolejny ;)
    a co do rozdziału, jest świetny ^^

    OdpowiedzUsuń