czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 12

W pomieszczeniu panowała ciemność. Minęła dłuższa chwila, kiedy zorientowałam się gdzie jestem, a miniony dzień nie był koszmarem. Był kwadrans po trzeciej. Maciej spał odwrócony do mnie plecami. Po cichu wstałam i telefonem oświetlałam sobie drogę. Usłyszałam stąpanie Aleksa obok. Pogłaskałam psa, który moment później szedł przede mną. Zerknęłam przez ramię na śpiącego sportowca. Jego nagie i umięśnione ramiona miarowo się unosiły. Przynajmniej on miał dobry sen. Zamknęłam drzwi sypialni, żeby czasem go nie obudzić. Znalazłam łazienkę, a raczej łaźnię. Wanna przypominała jacuzzi, a pod prysznicem zmieściłyby się trzy osoby. Przemyłam twarz zimną wodą, by się trochę bardziej rozbudzić i kontynuowałam nocne zwiedzanie. Znalazłam włącznik światła. W mgnieniu oka mogłam bezpiecznie poruszać się po części mieszkania. W korytarzu natknęłam się na nasze plecaki. Ze swojego wyjęłam laptopa i włączyłam go. Rozejrzałam się po pomieszczeniach. Salon połączony z kuchnią i jadalnią. W kuchni znalazłam sok pomarańczowy. Dobrą chwilę mi zajęło znalezienie jakiegoś naczynia. Kiedy w końcu się udało usiadłam na kanapie i przykryłam się kocem leżącym obok.

- Jakoś damy sobie radę, prawda? – szepnęłam do psa, który usiadł obok mnie i położył łeb na kolanach.

Na monitorze wyświetliła się koperta, informująca o nowej wiadomości mailowej. Naprzeciwko mnie znajdowały się wielkie dwie szyby. Z ciekawości wstałam i podeszłam do okien. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Był to balkon. Wzięłam bluzę Maćka wiszącą na jednym z krzeseł, otworzyłam jedno z okien i wyszłam na świeże powietrze. Było rześko, a niebo zaczęło szarzeć. Wzięłam kilka głębszych wdechów i schowałam się w mieszkaniu. Przeszłam obok kominka, na którym stały różne statuetki i medal z Uniwersjady. Uśmiechnęłam się. Moją uwagę przykuły zdjęcia. Ich tu nie mogło zabraknąć. W oczy rzuciło mi się zdjęcie, na którym znajdował się uśmiechnięty siatkarz z blondynką u boku, a na rękach trzymał małe dziecko. Przekręciłam głowę, zastanawiając się, czy wiedziałam wszystko o człowieku, który teraz narażał siebie na niebezpieczeństwo… Czy tylko siebie?

Wyrzuciłam z głowy te myśli, nalałam sobie jeszcze soku pomarańczowego, zgasiłam światła i usiadłam przy komputerze. Odczytałam kilka maili od Dominiki. Napisałam wiadomość do szefa, że mam anginę i przez najbliższe dwa tygodnie nie pokażę się w pracy, ale będę pracować w domu. Nim się obejrzałam utonęłam w ramionach Morfeusza. Kilka godzin później obudził mnie jakiś hałas połączony z warczeniem Aleksa.

- Aleks, nie warcz. Gdzie Zuza? Co się stało? – usłyszałam zdenerwowanego siatkarza. – Zuza!
- Tu jestem. – wychyliłam się zza winkla. – Aleks, zostaw… Głuptasie. A ty ducha zobaczyłeś? – patrzę na siatkarza.
- Boże… nie strasz mnie tak więcej… - podszedł i  mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk, czując ciepło jego nagiego torsu i rozluźniające się powoli mięśnie.
- Raczej bym nie uciekła, nie widzi mi się błądzenie w obcym mieście w środku nocy. – śmieję się.
- Bardzo śmieszne. – patrzy mi w oczy. – Na co masz ochotę? – dwuznaczna propozycja? – Kucharzem dobrym nie jestem, ale tosty i zapiekanki robię podobno świetne.
- Skuszę się. – wzięłam szklankę po soku i poszłam za siatkarzem – półnagim… do kuchni. – Pomóc ci w czymś? – pytam, kiedy Maciej wyciąga produkty z lodówki.
- Nie, dzięki. Rozgość się.
- Już to zrobiłam w nocy. – patrzę na niego uważnie. – Mam całkowicie proste pytanie…
- Słucham…
- Masz dziecko? – siatkarz omal nie upuścił cebuli i keczupu z rąk. Spojrzał na mnie z wytrzeszczonymi oczami. – Bo ci zaraz oczy z orbit wyjdą.
- Skąd takie pytanie w ogóle?
- Proste pytanie prosta odpowiedź. – wzruszam ramionami. -  Widziałam zdjęcie na kominku. Tak czy nie.
Maciej się zaśmiał. No rozumiem, że śmiech to zdrowie, ale…
- Maciek, to nie jest śmieszne! Nie rozumiesz, że teraz narażasz siebie i swoich najbliższych!
- Zuzka… - podchodzi i ujmuje moją twarz w dłonie. – nie mam dziecka, to moja siostrzenica i chrześnica. A ta blondynka to Oliwia, moja siostra. Są bezpieczne, bo mieszkają we Włoszech.
- Masz szczęście. Podwójne… - kamień, a raczej dwa wielkie głazy spadły mi z serca.
- Zazdrośnik… - szepcze. Jego usta były niebezpiecznie blisko moich.
- Nie miałeś czasem robić śniadania… - starałam się zachować normalnie, ale chyba kiepsko mi szło. – a trening…
- Trening po południu, a śniadanie nie zając… - uśmiechnął się i delikatnie mnie pocałował, jakby czekał na moją reakcję. Odwzajemniłam pocałunek i siatkarz nabrał pewności siebie. Wplotłam dłonie w jego włosy, jednocześnie się do niego przybliżając. On jedną dłonią zjeżdżał wzdłuż talii. Moje ciało zesztywniało, kiedy poczułam jego dłoń pod koszulą blisko blizny.
- Maciej… - szepnęłam. – Nie.
- Przepraszam… - spojrzał na mnie.
- To nie twoja wina. – spuściłam głowę. – Co z tym śniadaniem? Głodna jestem. – szybko zmieniłam temat, a siatkarz nie ciągnął dalej tego co się wydarzyło. Uświadomiłam sobie, jak bardzo pragnęłam bliskości drugiego człowieka. Nie chodziło mi o przyjaźń, ale o coś więcej. Spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę krzątającego się po kuchni i uświadomiłam sobie, że chyba się zakochałam…





__________________________________________________________________________________________
Jak po świętach? Ja mam głowę pełną pomysłów i przepełniony brzuszek - całą dietę szlag trafił, ale od nowego roku trzeba się wziąć za siebie, bo zaraz studniówka :)
Będzie zabawa... 

2 komentarze:

  1. Spokojny rozdział, ale czuję, że w następnym już tak nie będzie. Fajnie, ze się dogaduje z Maćkiem :) Bardzo mnie to cieszy.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. słitaśnie, że tak to ujmę :P
    po świętach jak to po świętach - jestem wynudzona na cały rok, ale chyba każdemu potrzebny jest taki czas odpoczynku choćby chwilowego i zapomnienie o pracy i szkole.. ;)

    OdpowiedzUsuń