piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 8

Kilka następnych miesięcy wywróciło moje życie do góry nogami. To znaczy ja to zrobiłam. Koszmary nie powracały. Znajomość z Maćkiem kwitła. Kiedy tylko mógł, przyjeżdżał do Wrocławia, a ja zaczęłam śledzić wyniki meczów. Po przegranym meczu robiłam za psychologa, ale wystarczyło, że milczeliśmy przez dłuższą chwilę. Przy nim zapominałam o zmartwieniach, czułam się normalnie, a przede wszystkim bezpiecznie. Nie naciskał na mnie, był cierpliwy. Przy okazji zaczęłam chodzić na siłownię i za namową mojej przyjaciółki zaczęłam biegać, co znacznie poprawiało mi humor. A przy okazji Aleksowi też się przydało trochę ruchu.

Tegoroczna wiosna była ciężka. Kończyłam studia i czekały mnie ostatnie egzaminy, a także praca magisterska. Mój pokój był przypominał istne archiwum. Wszędzie pełno papierów, drukarka chodziła prawie non stop, Aleks co chwilę kichał i warczał, kiedy przedzierał się przez tony papierów do swojego posłania. Z dnia na dzień jednak papierów ubywało. Zbliżał się dzień obrony pracy magisterskiej. Od rana chodziłam cała podminowana.
- O matko, przyda ci się jakiś masaż albo coś. – mówi Dominika, kiedy zbieram się do wyjścia. – Oho, nieźle się wystroiłaś.
- Serio? – wystraszyłam się. - Źle?
- Wyglądasz świetnie. – przytula mnie. – Będzie dobrze, rzucisz ich na kolana.

Spróbowałam się uśmiechnąć, ale nie wyszło. Aleks szturchnął mnie nosem. Poklepałam go po łbie i wyszłam z mieszkania. Na dworze było ciepło i słonecznie. Na niebie od czasu do czasu przetoczył się jakiś bialutki obłoczek. Wsiadłam do swojego białego opla, włożyłam do odtwarzacza składankę swoich ulubionych piosenek, które działały na mnie uspokajająco. Ze spokojem jechałam ulicami Wrocławia. Nim się obejrzałam śpiewałam wraz z wokalistami, a także wystukiwałam rytm palcami na kierownicy. Jednak, kiedy moim oczom ukazał się gmach uniwersytetu zaczęłam liczyć do dziesięciu. Czułam się jak pierwszego dnia w szkole podstawowej, ale jeszcze gorzej się czułam pierwszego dnia w szkole po porwaniu. Weszłam do holu, gdzie na swoją kolej czekało innych studentów. Rozpoznałam dziewczynę z grupy Dominiki. Usiadłam obok niej.
- Mocny stres? – zaczęła, kiedy mnie rozpoznała.
- Trochę. – uśmiechnęłam się. – Ale bywały już gorsze chwile, więc to powinien być pikuś. – Przypomniałam sobie ustną maturę z polskiego. Ona się tylko uśmiechnęła. Siedziałyśmy w milczeniu. Czasami, milcząc rozumie się drugiego człowieka jeszcze bardziej. Po paru minutach wyszedł przewodniczący komisji i wezwał kolejną osobę.

- Pani Sawicka. – powiedział i rozejrzał się po holu. Wstałam. – Zapraszam.
Wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali wykładowej, którą tak doskonale znałam. To właśnie tutaj odbywały się najciekawsze wykłady i najprostsze kolokwia ze wszystkich możliwych. Nie wierzyłam w zbiegi okoliczności, ale możliwe, że to był jakiś znak. Uśmiechnęłam się i podeszłam do komisji.
- Ma pani pięć minut na przygotowanie się. – powiedziała kobieta nie odrywając wzroku od kartek, na których zapewne były moje dane osobowe, a także wszystkie wyniki z egzaminów i laboratoriów. Wyjęłam laptopa, podłączyłam go do rzutnika. Włączyłam prezentację. Raz kozie śmierć; wzięłam głęboki wdech i zaczęłam…

Pół godziny później wsiadałam już do auta. Zadzwoniłam do Dominiki.
- Rodzice wiedzą? – odebrała po dwóch sygnałach.
- Dzwoniłam do nich jak wyszłam w sali.
- No i…? – wręcz usłyszałam, jak wstrzymuje oddech.
- Pięć z plusem! – krzyknęłam, uderzając rękami o kierownicę. Z zestawu głośnomówiącego wydobył się krzyk przyjaciółki.
- No kochana, dzisiaj oblewamy!
Zaśmiałam się. – Dobra pogadamy, jak przyjadę. Zahaczę o market po drodze.
- A, no tak, tak. Zadzwoń do swego Romeo…
- Daj spokój.
- Zuzka cieszę się, że kogoś masz…
- Nie jesteśmy parą!
- Dobra, dobra. Nie zawracam gitary. Do zobaczyska. Buźka.

Wywróciłam oczami. Wykręciłam numer do Macieja. Nie odebrał. Spojrzałam na zegarek; zbliżała się trzynasta, więc zapewne miał popołudniowy trening. Po drodze wjechałam do Tesco zrobić zakupy. Trochę niezdrowej żywności i produkty na sałatkę gyros. Oczywiście pani kasjerka poprosiła mnie o dowód osobisty. Chyba raz czy dwa się nie zdarzyło, bym nie musiała okazywać dowodu. Miałam dwadzieścia dwa lata, za kilka miesięcy skończę dwadzieścia trzy i nadal takie numery. Śmiechu warte. Kiedy wyszłam z marketu rzucił mi się w oczy jakiś srebrny błysk. Starałam się odnaleźć źródło owego błysku, jednak bezskutecznie. Podeszłam do auta i zaczęłam wkładać zakupy do bagażnika. Po zamknięciu drzwi zobaczyłam mężczyznę opartego o czarne, matowe auto rząd dalej. Mężczyzna bawił się dość sporych gabarytów srebrnym nożem i perfidnie puszczał w moim kierunku popularne w szkole podstawowej „zajączki”. Nałożyłam na nos okulary, by móc przypatrzeć się osobnikowi. Wtedy ten przestał i uśmiechał się tylko, jakby zobaczył dawno niewidzianego przyjaciela z lat dzieciństwa. Już miałam wsiadać do opla, kiedy zauważyłam kawałek kartki za wycieraczką. Wzięłam ją do ręki i jeszcze raz spojrzałam na mężczyznę. Skinął głową w moim kierunku, podrzucił ponownie nóż i schował go za pasek. Włosy na karku mi się zjeżyły, a ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Szybko otworzyłam kartkę…
„Stęskniłem się. Zabawa zaczyna się na nowo i tym razem tak szybko nie uciekniesz…”

Zakryłam usta dłonią. Nie. To nie mogło się dziać. Nie teraz. Wsiadłam do auta, zamknęłam się od wewnątrz i wybrałam numer taty, nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
- No witam panią magister. – przywitał się ze mną. Szczęśliwy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i ruszyłam z piskiem opon. - Nie szarżuj tak. - pouczył mnie ojciec.

- Tato… - powiedziałam roztrzęsionym głosem. – Znalazł mnie…

2 komentarze:

  1. No to się porobiło.... wyczuwam kłopoty. Ciekawe, jak to sie dalej potoczy. Czekam na ciąg dalszy ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. a było już tak pięknie... ;p
    ale przecież nie może być cały czas sielankowo, prawda ? właśnie, muszą się też pojawiać chwile grozy :D

    OdpowiedzUsuń